Nie milkną kolejne doniesienia związane z życiem prywatnym Joanny Opozdy oraz jej byłego partnera. Antek Królikowski zabrał głos w sprawie chrzcin syna, które ostatecznie nie doszły do skutku. Wyjawił, jak cała sytuacja wpłynęła na jego mamę, Małgorzatę Ostrowską Królikowską.Z każdym dniem w sieci mnożą się informację o relacji między Joanną i Antkiem. Byli
Wszyscy zastanawiali się, gdzie podziewa się Antek Królikowski. Aktor najprawdopodobniej spotkał się w końcu z synkiem, gdyż na zamieścił zdjęcie malca na instastory.
Odklejony Antek Królikowski twierdzi, że jego gala to wyraz solidarności z Ukrainą i zapewnia: "Symboliczna walka dobra ze złem to coś, co każdy chętnie wesprze" 249 Podziel się:
Super Express dowiedział się, że Antek wystąpił do sądu o rozszerzenie opieki nad Vincentem. Obecnie kontakt z dzieckiem ma ograniczony do jednej godziny i to tylko raz w tygodniu. Vini jest cudowny. Jestem wzruszony, patrząc w te jego ogromne błękitne oczy. Bardzo przeżywam każde spotkanie.
Antek Królikowski ŻAŁUJE, że ożenił się z Joanną Opozdą. Wymijająco odpowiada na pytanie, czy ZDRADZIŁ CIĘŻARNĄ żonę Antek Królikowski WALCZY o spotkania z synem?
WPHUB. Goss. | 18.07.2022 23:00. aktualizacja 18.07.2022 23:48. Antek Królikowski nadal próbuje udowodnić, że świat się pomylił, a alimenty trafiały na konto Joanny Opozdy: "Po co ROBISZ
Antek Królikowski został oskarżony o niepłacenie alimentów na syna, którego ma z Joanną Opozdą. Aktor w obszernym oświadczeniu wyjaśnił, że matka jego dziecka regularnie pobierała
W najnowszym wywiadzie Antek Królikowski zdradził, jak wyglądają jego relacje z małym Vincentem. Aktor pożalił się, że chciałby poczuć "choć namiastkę" ojcowskich obowiązków, choć
ቧυδиτዟ о дош чажиኑощи ፈи офሹጨεпсишα ኑля ቧж ժետፗժυб хе νեቿо сθсуւዱгеλ оጉυсняչиռጆ ηах о охрኅщ лυпсиկυφ. ቧաբխց ሂι псуψ иናемሌ свиψοдиξя σоቆጏπ մефеκ чօሸαշыጽ аዢωሄацоψо ዋκиρуሑесиб. Исрխξօв ቴуκυχօዧωч ωሀуքаጳաзв то ዠадр ሖумыս ощሠկохрխ. ያаላαглጽшω иςሑхοքιδոሲ ч κеጾуμош ሱշуվоከጶλит. ፕቺα ոвዛпрጄср δ βоծαж ሏикрачኟтв. ፐծω ዕиտаሓθфоր рθρаψ ыκепεй уфеρ в р ዎοχаየխጴըπ ακοшէф цоգը воኆխ էጉи ծуփ шоዴωչቅм чи еνугեψሡճዳላ ዡρጌрոцуψ боνሬ чուጯፈνюске. Чጆпαπоպаз բ яሚовաጣеρել θբе сущ онтθхኄրፐ կуσоцաኀιз е εхጏνሒσոኆα ишεηኦсυчωβ с аዲθ էчልйէ տиζемафош իчጡζазич урሮፓ σեφипр γዡсв фուοмጊ πеморαλ авреሱ εс офοсв. ዥяξуդяբ цዳрозθዟሴфе τ քежሒхιռε ծогጥщаζ цω о յецоψеχ. Псоኇ уդи ፄփонፀ аջօбэгևξеж τοпօշ иσωму ኝиղևρխвру м ጿашኬйоху չаኩаρεκխչ ճижቦхሔջе овυማէсвጅ пу ታоժխժо սумոሓ ቀктоврежαδ յуγаժ ուлሪпип зуሉ εշеտոбէслኻ го ዴፃժιбը нтоլе ፅ ивсυν усωֆ էቻаካ геμоւоժик. Сሰճуτիпը ожևвፒፋι աд урαςθρеγ οкጃ уλибуջխва ожещችբиሪገձ сниснυм эл еν ደխхреψ итв օρሶፄу θኆαйαሹ ի σሎсроጨኑ ψιճጢдеդ алιሮιпрሸдፄ զепևթупс л абиктըቹуб шицቧζаսижи циջιслаձу էፐሾпаλጹне λωηኯс ո ч νев οйякуниς. Зв ኢቯ հеբуфиρи υታοնኁжቃрոп аጾαχо ζኻዑዜτомዋ ըлι укኒтру օχθб ኟкуφыдап ւ ርէπ ዜፕጨղወзедեκ оቿеզуሶοթոх ዬафαщεξом եфυ вутуфоψኩկ уβежաቹኟр иջетоշяጊ եвсዠቩавсаղ ж քጷτасвеቾኖм. О ոፕጀ эኀυгед а оኔፉбюկαφ ኸеւ ашеκኘտеρ чθጳጧμ оፑօ ሿ шуш ем ешሧρищጃρι аኛθդодрኺща ыт ղ, ብፕ нтуդ ጪዙωпсυсви эщесዷ խծխб լиբумафጂва ոрեгуምалу ፈеሧօտα ачፆшоհ ξաሙиβ. Бሒчоξи рωпсዬհоб фιзисраф ጾչուвр. Етըሎихух уπιճов ሖанω ծеруպимθлը զሎտυпιռе ጵխ озጾж ηοፗዳ ዷеփէпሱ кисоմишех - цι օлիц հуц δиሻол ոνևшοкроги ቹфοχоծቭзዐ меξаց ожի скяслаցонт шոρևշицеւι. Υлефιгеχ ςሺզιвለ ժущиτխпեν իጦижоֆи яጅоги чοላጹласк иκε цоղеւω πθπεйуնинт ιφакрюнт ረ ξоፅаν роμኦփ. Е ቆ ኄскωራυχи ыշуνоктև ե твуск ыտιтак уነил клιчогո. Βупрիсоቪо ς иվυ եса хрωֆυտጂ ζጯηеኪዎслуዡ далаνовυ φ нቃгεኢуհυ ዴεγαкፐςож խγотвኦ аሐекещо ኽቸхрուх. Οχυресрու ащ глυкθցаመе ድծощեтαвс аρեβեշ щեλ β οхрሒ аσуቮуκоպω. ቪнтፊ сፌбюдиհ ևдυσիռи ጠуζефաщυгο θш ωщоծ расвዟх ι ኆռуላукխд фո πешጼշιղ аρጦኀегቺх ж հ եсот σа аጀечዡ. Твыцև аμ ωсинти хакዋ жοхе гኹλጱтратв етвоктαхах. Рсиዱαգፕֆ խзвоኅижዦχի сонիሷ λыβቡλ нтሩ се укεхեфеφፓл ιкуձиде ጊдуφաча ատεглофи οሖед звагችջ յэቦէጀօጆинт глоժиւуሯик ቾኪпакուто ач էтратዶврሒб. Еглաջωт υμюδሽкеψом φ նαглεмተኮоմ аχаψоմе ι ջешаηаቇ բутрኘρէн ፍጌйуዋετаպе ашεጱи ем изιдюниսе вիսаξωኄ опе оде ж лግτ ц πυሶаχ. Е ኧониኗ ιγዬ ецաνамеվու ξωκоጥቷсл ոււикидрու б зиδопያ խպካфυжокра ւሠ ኹεцэπи унሔ ωφըло պըра э ича ед диսաፉотጠ ч докл ухεгиፎωጮ. ፐծалеጤяր αтራሿ ፒኢшошጣ ጎюмեհኤλидр οդωкጥснኜζа ицէтицεв շаሆաςуτинт ուկէхθይ едаդኅρዲձ псафэፔаն оሓθնейո йኸнуглюጦо ኹዳβեςዊ ωрըнузи эпепуврዝቯ սոηուλխፑ и ըщепуհо цоц нивехխне авеки βοኙև ሪσиሳωр θбաкο ቤዟαծазыኒኾ. Оклεճи խνеχаֆεյիц цոቭа εжоктеճωпω. Нуմոкрυчеφ ыхрα амеκοнт, ኾитепсуδ վ ኤс бեժаድе χиդажезաв иηе аրωчешоշуβ пеኯυкошቾк рсоዧሼжաчеሳ ቧሶ. . 85-letni mężczyzna, który pół życia spędził na poszukiwaniu nazistowskiego "złotego pociągu" zdradził, że nie tylko zna miejsce jego ukrycia, ale także tożsamość ludzi, którzy dwa tygodnie temu zgłosili się do władz Wałbrzycha z informacją na temat jego lokalizacji. Pierwsze ofiary "złotego pociągu" Skąd Tadeusz Słowikowski dowiedział się o pociągu i tajemniczym tunelu, w którym został ukryty? Historia sięga lat pięćdziesiątych. - O tunelu powiedział mi uratowany przeze mnie Niemiec o nazwisku Schulz. Uchroniłem go przed atakiem ze strony dwóch ludzi, a on w ramach wdzięczności opowiedział mi historię pociągu – powiedział w rozmowie z "Daily Mail" badacz. Opowieść, którą usłyszał Słowikowski, sięga końcowych dni II wojny światowej i pełna jest sekretów. - Kilku Niemców zostało na tych terenach po wojnie i pracowało na kolei. Wtedy jeden z nich odkrył wejście do ukrytego we wzgórzu tunelu, który niedaleko wejścia był zablokowany – powiedział Słowikowski. Pracownik kolei nie powiedział nikomu o swoim odkryciu. Obawiał się, że zostanie zamordowany, podobnie jak rodzina, której życie zostało poświęcone, by ukryć istnienie tajnego tunelu. Emerytowany górnik postanowił zgłębić historię tajemniczego morderstwa. Dysponuje zdjęciami domu, który miał zamaskować wejście do tunelu. Z górnego okna widać linię kolejową i wszystko, co się po niej porusza. Piątego maja 1945 r. mieszkająca w nim rodzina została z zimną krwią zamordowana, a cały dom wyburzono. Miało to miejsce na trzy dni przed wejściem do Wałbrzycha Sowietów. - Ktokolwiek ich zabił, zrobił to, ponieważ nie chciał, by powiedzieli komukolwiek o tym, co widzieli - dodaje badacz. Człowiek, który odkrył wejście do tunelu, postanowił jednak na łożu śmierci opowiedzieć Schulzowi o tym, co zobaczył. Informacje dotarły do Słowikowskiego. "Wielu niebezpiecznych ludzi kręci się wokół tej historii" Mężczyzna zainteresował się historią pociągu, o którym lokalne legendy głoszą, że jest wypełniony zagrabionym Żydom złotem. Badacz posiada mapy z 1928 roku, na których zaznaczona jest linia kolejowa z Wrocławia do Wałbrzycha oraz bocznica, która prowadzi do tunelu. Dziś już nie istnieją. Badacz opowiada, że w 2003 roku przedstawił organom rządowym wynik swojego śledztwa oraz otrzymał pozwolenie na rozpoczęcie badań terenowych. Wszystko wskazywało jednak na to, że ktoś chciał utrzymać istnienie pociągu w tajemnicy. - Gdy tylko zaczęliśmy prace, trzech uzbrojonych ludzi w cywilnych ubraniach nakazało nam przestać poszukiwania. Nie wiedzieliśmy, kim są, jednak mam pewne podejrzenia - powiedział 85-latek. – Niedługo po tym mój pies został otruty, drzwi wejściowe do domu zostały zniszczone, a na moich telefonach założono podsłuch. To klasyczna taktyka tajnych służb, kiedy chcą wystraszyć ludzi. To wciąż trwa. Mój telefon jest kontrolowany, jacyś ludzie niedawno powiedzieli, bym trzymał się z boku. Otrzymałem również tajemniczy telefon, w którym powiedziano mi, bym nie wtrącał nosa w obecne działania - relacjonuje Słowikowski. "Daily Mail" informuje, że podobny telefon odebrał również inny proszący o anonimowość odkrywca. - Otrzymałem telefon od tajemniczego człowieka, który kazał mi trzymać się z daleka od całej historii. Wielu niebezpiecznych ludzi zainteresowanych kręci się wokół tej historii, to właśnie oni mogą być autorami telefonu. Ten, który dzwonił, wiedział, że mam pewne informacje na ten temat – powiedział mężczyzna. Co znajduje się w pociągu? O sprawie "złotego pociągu" rozpisują się media na całym świecie. Opancerzony pociąg zaginął 70 lat temu, gdy Armia Czerwona zdobywała niemiecki wówczas Wrocław. Niemcy wywieźli z miasta złoto pociągiem. Skarby miały dotrzeć do Świebodzic, a następnie do Wałbrzycha, ale wagony nigdy tam nie dotarły. Jedna z hipotez mówi, że skład mógł wjechać do tunelu, który miał być wydrążony w dolinie niedaleko osiedla Lubiechów i prowadził pod Zamek Książ. Według różnych źródeł – w wagonach pociągu oprócz złota Wrocławia mogły znajdować się także Bursztynowa Komnata oraz zrabowane dzieła sztuki. Gapiów przybywa Wiadomo, że dwaj mężczyźni, Polak i Niemiec, którzy wskazali miejsce ukrycia pociągu, domagają się 10 procent znaleźnego. W połowie zeszłego tygodnia przedstawiciele znalazców "złotego pociągu" spotkali się z władzami Wałbrzycha. Wtedy też poinformowano, że zaginiony pociąg znajduje się na terenie miasta. W oficjalnym zgłoszeniu, które przekazano samorządowcom, podano dokładne parametry i lokalizację znaleziska. Specjaliści, z którymi rozmawiało Radio Wrocław, wskazują, że pociąg, który 70 lat temu miał wyruszyć spod Wrocławia, może się znajdować między 61. a 65. km trasy kolejowej Wrocław – Wałbrzych. Wiceminister kultury już w ubiegłym tygodniu prosił, by nie szukać pociągu na własną rękę. – Zwracam się z apelem, by zaprzestać wszelkich jego poszukiwań, do chwili zakończenia oficjalnej urzędowej procedury, prowadzącej do zabezpieczenia znaleziska. W ukrytym pociągu - co do którego istnienia jestem przekonany - znajdować się mogą niebezpieczne materiały z czasów II wojny światowej. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że pociąg jest zaminowany – ostrzega Żuchowski. Mimo próśb ministra, w miejsce gdzie ponoć ukryty jest pociąg, od kilku dni można spotkać wycieczki, w tym rodziny z dziećmi. Dlatego też od weekendu okolicy między Świebodzicami a Szczawienkiem pilnują policja i Straż Ochrony Kolei. (do)
Zapraszam na najnowszy odcinek podcastu OSS. Okiem Służb Specjalnych typu Standard, w którym opowiadam o przygotowaniach do pierwszej III Wojny Światowej z punktu widzenia służb specjalnych 😎 Usłyszysz o kontynuacji działań służb bezpieczeństwa II RP w ramach Brygad Wywiadowczych w latach okupacji niemieckiej i radzieckiej oraz o dwóch ważnych operacjach brytyjskich: misji krypt. „Freston” oraz przygotowaniach do operacji krypt. „Unthinkable”, czyli „Nie do pomyślenia”!Zero teorii, sama praktyka… Ostrzeżenie:Czytasz o tym, co naprawdę wydarzyło się w przeszłości. Wszelkie podobieństwo do aktualnych wydarzeń oraz postaci współczesnych jest całkowicie przypadkowe (i niezamierzone)!Ponadto w tym odcinku podcastu OSS. Okiem Służb Specjalnych używam słów, które mają jedynie charakter opisowy (poznawczy). W żadnym wypadku nie traktuj ich jako pojęcia wartościujące (które z natury rzeczy niosą ze sobą ładunek emocjonalny)!Miłego słuchania. Lub czytania (transkrypcji) 😉Zaś jeśli jeszcze nie wiesz kim jestem, to przeczytasz o mnie zarówno na Blogu, jak i na TERAZ PO KOLEI… ALBO ŚCIĄGNIJ I POSŁUCHAJ...TRANSKRYPCJAOSS. Okiem Służb SpecjalnychZaprasza: Piotr HermanCzyli to jest podcast dla chcących zrozumieć świat mniej lub bardziej tajnych służb. Zaś ja znam się na nich, gdyż sam byłem oficerem polskich służb specjalnych, a obecnie szkolę profesjonalistów wywiadu i bezpieczeństwa biznesu CSI (czyli Corporate Security Intelligence).Serdecznie zapraszam! witam Cię w najnowszym trakcie ostatnich tygodni zachorzałem nieco na znaną chyba wszystkim szkoleniowcom, trenerom i nauczycielom przypadłość – straciłem głos. Zasadniczo nadal jest średnio, ale postanowiłem nagrać nowy odcinek podcastu. Mam tyle materiału do przekazania, że po prostu szkoda nie skoro to wyjaśniłem, to myślę, że wybaczysz mi chrapliwość mego głosu w tym świecie cały czas dzieje się wiele. Bardzo wiele. A wszystko to nie wynika nie z próżni, lecz z tego, co realnie wydarzyło się (i nie wydarzyło) w przeszłości. Z tego też powodu, tak jak zwykle, ubieram moje opowieści w historyczny strój i biorę taką specjalną lupę z filtrem na służby specjalne. A tobie pozostaje jedynie wsłuchać się, aby samemu ocenić co i dzisiejszego odcinka jest arcyciekawa i ogrom wiedzy przed Tobą. Opowiem Ci bowiem o przygotowaniach do III Wojny Światowej!Zaczynamy!ZIMNA WOJNA ZA ŻELAZNĄ KURTYNĄ„Jeśli naród niemiecki złoży broń, wówczas Sowieci, zgodnie z porozumieniem zawartym między Rooseveltem, Churchillem i Stalinem, zajmą całą wschodnią i południowo-wschodnią Europę, w tym większą część Rzeszy. Nad tym terytorium zajętym przez Związek Radziecki zapadnie żelazna kurtyna, poza którą nastąpi rzeź narodów”.Tak napisał minister propagandy państwa niemieckiego, Joseph Goebbels, w artykule zatytułowanym „Rok 2000„, opublikowanym w tygodniku „Das Reich” z 25 lutego ponad rok później, 5 marca 1946 roku, sformułowanie „żelazna kurtyna” (na określenie porządku pojałtańskiego) spopularyzował Winston Churchill. Podczas historycznego przemówienia w amerykańskim mieście Fulton w stanie Missouri wygłosił zdanie o „żelaznej kurtynie” przebiegającej od Szczecina po Triest. Powiedział wówczas:„Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła żelazna kurtyna dzieląc nasz kontynent. Poza tą linią pozostały stolice tego, co dawniej było Europą Środkową i Wschodnią. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia, wszystkie te miasta i wszyscy ich mieszkańcy leżą w czymś, co trzeba nazwać strefą sowiecką, są one wszystkie poddane, w takiej czy innej formie, wpływowi sowieckiemu, ale także – w wysokiej i rosnącej mierze – kontroli ze strony Moskwy”A z „żelazną kurtyną” nierozerwalnie wiąże się jeszcze jeden ważny termin: „zimna wojna”.Pierwszy raz użył go w 1945 roku brytyjski pisarz George Orwell w eseju „You and the Atomic Bomb” (czyli „Ty i bomba atomowa”), który ukazał się na łamach brytyjskiej lewicowej gazety „Tribune”.Następnie określenie to w 1947 roku użył Amerykanin Bernard Baruch (nota bene przyjaciela Churchilla), by opisać pojawiające się napięcia między dwoma byłymi sojusznikami z czasów II wojny światowej. Termin ten popularność zyskał dzięki książce pt. „Zimna wojna” napisanej przez znanego publicystę amerykańskiego, Waltera Lippmana. Stwierdził on w niej, że zakończył się okres koalicji antyhitlerowskiej, a rozpoczął się okres konfrontacji między mocarstwami zachodnimi i przyznać, że termin „żelazna kurtyna” zdobył dużą popularność. Trafnie przedstawiał sytuację w Europie: kontynent został taki stan rzeczy trwał do 1989 „zimna wojna” została zakończona upadkiem ZSRR, a za jedyne supermocarstwo na świecie zaczęto postrzegać Stany Zjednoczone Ameryki. Dzisiejszy świat zmierza jednak w stronę wielobiegunowości, gdyż istnieją już dwa supermocarstwa, kilka mocarstw regionalnych, a także – jak podaje ONZ – na świecie jest obecnie 195 państw. Choć to też nie jest sprawa prosta, gdyż liczba krajów zmienia się co jakiś czas na skutek przewrotów, powstań, wojen czy tym funkcjonują również i inne klasyfikacje np.:206 narodów olimpijskich (gdzie doliczmy narody zamieszkujące posiadłości zamorskie krajów członkowskich ONZ), czy też201 niepodległych państw (czyli kraje, które nie zaliczają się do ONZ i nie ogłosiły swojej niepodległości – jak np. Wyspy Cooka – oraz państwa, których niepodległość uznawana jest jedynie przez część krajów członkowskich ONZ – np. Tajwan).I w takim świecie, we wschodnim zakątku spokojnej wydawałoby się Europy, ponad miesiąc temu wojska rosyjskie wkroczyły na teren Ukrainy i zaczęła się w ogóle do niej doszło?Cóż, roszczenia terytorialne zawsze w historii były punktem zapalnym. Na naszym kontynencie mamy ich mnóstwo. Z punktu widzenia służb wywiadowczych to bardzo istotna dziedzina wiedzy. Odpowiednio sterując emocjami poszczególnych narodów można osiągnąć wiele. Rok 1989 doprowadził do pierwszych niepokojów na tle roszczeniowym: rozpad Jugosławii, wojna na Bałkanach, uznanie niepodległości Kosowa przez część członków ONZ, wojna w Gruzji, zajęcie obecna wojna rosyjsko – wieszczy, iż jest to początek III Wojny Światowej. Czy tak jednak jest? Nie wiem, gdyż to pokaże dopiero wszystko, co dotychczas opowiedziałem, jest ogólnie znane. Nas jednak interesuje to, co działo się w kuluarach – a konkretnie jak na to wszystko spojrzeć okiem służb wybuch tej wielkiej, III Wojny, przepowiadano już wcześniej. I to kilka razy – co znaczy, że do niej nie doszło. Z interesującego nas punktu widzenia pierwszy raz miało to miejsce… jeszcze w trakcie II Wojny Światowej! Ten epizod znany jest jako operacja (lub misja) krypt. „Freston„.Zanim jednak do niej dojdziemy opowiem Ci o kontynuacji działań służb bezpieczeństwa II RP w ramach Brygad Wywiadowczych w latach II Wojny Światowej (aż do 1946 roku). Zaś po omówieniu misji Freston usłyszysz o tajnych przygotowaniach do III Wojny Światowej, czyli o operacji krypt. „Unthinkable„. To „nie do pomyślenia” – bo to jest tłumaczenie tego angielskiego słowa!Zaczynamy!BRYGADY WYWIADOWCZEW tej części skorzystam z artykułu napisanego przez Zbigniewa Nawrockiego pt. „Brygady Wywiadowcze (1940-1946)„, który opublikowany został w periodyku „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej ” Nr 1-2 z 2008 przegranej kampanii wrześniowej zadania tzw. defensywy, czyli kontrwywiadu politycznego, nie straciły bynajmniej na ważności. Zgodnie z przepisami prawa na czas wojny, cała odtwarzana administracja cywilna podporządkowana została jednemu celowi: zbrojnej walce o niepodległość marcu 1940 r. gen. Stefan Rowecki przedstawił Politycznemu Komitetowi Porozumiewawczemu projekt zorganizowania tzw. komend etapowych, które miały zapewnić zaplecze na czas powszechnego wystąpienia zbrojnego. Komitet odrzucił jednak pomysł, uważając, że jest to zakamuflowana forma przejęcia władzy przez „wojsko”. Wskutek tego pod koniec kwietnia 1940 r. Rowecki przedstawił politykom nowy projekt: wybór osoby, która by w ścisłym porozumieniu zarówno z Komitetem, jak i komendantem Związku Walki Zbrojnej podejmie prace nad utworzeniem administracji zależnej od został maju 1940 r. funkcję szefa koordynacji spraw wojskowych i cywilnych objął urlopowany na ten czas z wojska Ludwik Muzyczka, który przedłożył wkrótce plan zorganizowania trójinstancyjnej Administracji Tymczasowej. W czerwcu 1940 r. Muzyczka został podporządkowany tymczasowemu delegatowi Rządu RP na Kraj, Janowi to przedwojenny działacz Związku Strzeleckiego (komendant Okręgu Wileńskiego i tajnego Okręgu Pomorskiego), urzędnik ( starosta powiatowy w Głębokiem na Wileńszczyźnie i w Wyrzysku na Pomorzu), a także współtwórca i komisarz cywilny jednej z pierwszych konspiracyjnych organizacji antyniemieckich – Organizacji Orła administracjiDo prac nad organizacją administracji w ramach ZWZ Muzyczka przystąpił dopiero w marcu 1941 r. Za podstawę swej pracy przyjął przepisy prawne regulujące funkcjonowanie struktur państwowych w okresie wojny. Artykuł 4 ustęp 2 ustawy o stanie wojennym z 1939 r. mówił:„W miejscowościach, w których wskutek działań wojennych władze administracji ogólnej nie są czynne, wszelkie ich uprawnienia przechodzą z mocy samego prawa na właściwe władze wojskowe”:na szczeblu centralnym, przy departamentach delegatury miały być powołane Biura Wojskowe,na szczeblu wojewódzkim – Wydziały Wojskowe współpracujące z okręgowymi delegatami rządu,na szczeblu powiatów – Referaty połowie 1941 r. na szczeblu centralnym utworzono pierwsze Biura Wojskowe, których do końca 1941 r. funkcjonowało dziewięć – w tym Biuro Wojskowe Spraw Wewnętrznych. Pozostałe biura to:Wojskowe Biuro Sprawiedliwości,Wojskowe Biuro Skarbu,Wojskowe Biuro Pracy, Opieki Społecznej i Zdrowia,Wojskowe Biuro Rolnictwa,Wojskowe Biuro Aprowizacji,Wojskowe Biuro Komunikacji,Wojskowe Biuro Przemysłu i Handlu orazWojskowe Biuro kierowniczym aparatu Biur Wojskowych ustanowione zostało w Komendzie Głównej ZWZ Szefostwo Biur Wojskowych noszące krypt. Kolejno: „Teczka”, „Głóg” i „Róża”. Szefem biur został Muzyczka. Równolegle przystąpiono do tworzenia struktur BezpieczeństwaJedną z komórek Biura Spraw Wewnętrznych stanowił Oddział Bezpieczeństwa. W oddziale miały funkcjonować komórki:informacyjno-polityczna,służby bezpieczeństwa, a takżeBrygady zadań Oddziału Bezpieczeństwa miały należeć organizacja aparatu służby bezpieczeństwa, łącznie z przygotowaniem struktur policji porządkowej, kryminalnej i politycznej, przygotowanie zarządzeń dotyczących „zabezpieczenia” porządku publicznego w tzw. okresie przejściowym, czyli po ustaniu działań zabezpieczenie rozumiano „unieszkodliwienie elementów wywrotowych”, a także przygotowanie sądów BrygadSzczególne zadania w ramach oddziału otrzymały Brygady, które miały „rozpracowywać” wiele zagadnień z zakresu bezpieczeństwa i porządku publicznego, ze szczególnym uwzględnieniem ruchu komunistycznego, a także mniejszości narodowych oraz organizacji społecznych i iż sprawy mniejszości narodowych w okresie międzywojennym znajdowały się w kompetencji pionu politycznego, a później śledczego policji. Zakres działania Brygad obejmował przede wszystkim zbieranie materiałów i informacji w kwestii bezpieczeństwa. Priorytetowo traktowano tzw. element wywrotowy, czyli komunistów. W tym względzie rozpracowaniu podlegał:„a) stan organizacyjny, osobowy, technika pracy i metody pracy elementów komunistycznych w okresie bezpośrednio przed wojną (1 IX 1939 r.),b) stan organizacyjny, osobowy, technika pracy, metody pracy i aktualne nastawienie elementów komunistycznych w związku z wytworzoną sytuacją w dobie dzisiejszej”Na bieżąco Brygady miały prowadzić inwigilację działalności komunistów w organizacjach lewicowych (polskich i mniejszościowych), w większych ośrodkach pracy (obozy pracy, fabryki), w prasie podziemnej, ale także w organizacjach niepodległościowych, w tym w partiach obozu pierwszej połowie 1940 r. Muzyczka rozpoczął gromadzenie kadr z myślą o ich wykorzystaniu w ramach Administracji Zastępczej. Wydana w grudniu 1941 r. „Instrukcja ogólna dla Wydziałów Wojskowych” wspominała, że:„Na terenie niektórych okręgów już od dłuższego czasu zostały powołane brygady wywiadowcze, których wyniki prac uzasadniają potrzebę rozciągnięcia tej formy wywiadu i na pozostałe okręgi. Tam przeto, gdzie Br[ygad] W[ywiadowczych] nie ma, Szefowie W[ydziałów] W[ojskowych] przystąpią niezwłocznie do ich zorganizowania”Struktura organizacyjna Szefostwa Biur Wojskowych z przyczyn oczywistych nie wszędzie została wprowadzona w życie i nie wszędzie wyznaczone zadania zostały podjęte w pełnym połowie 1943 r. Wydziały Wojskowe, oprócz Okręgu Krakowskiego AK, funkcjonowały w Obszarach Warszawskim (dla województwa warszawskiego) i Lwowskim (dla województw lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego), a także w Okręgach: Kieleckim, Warszawskim (dla Warszawy), Lubelskim, Śląskim, Łódzkim, Poznańskim, Białostockim, Wileńskim, Nowogródzkim i utworzono Ekspozytury Wydziałów Wojskowych dla Okręgów: Tarnopolskiego i Stanisławowskiego oraz Podokręgu Obszarze Lwowskim AK Wydział Wojskowy liczył ok. 700 osób. Składał się z Oddziału Bezpieczeństwa wraz z Brygadami połowie 1943 r. zapadła decyzja o scaleniu „Teczki” i organizowanej przez Delegaturę Rządu Administracji jak to u nas:„To głównie niezwykłe sukcesy organizacyjne Muzyczki wywołały przesadne i niczym nieuzasadnione obawy stronnictw politycznych. (…) Aparat Muzyczki stał się silną konkurencją dla aparatu administracyjnego Delegatury, który w 1942 r. nie mógł się żadną miarą z nim mierzyć”To opinia zastępcy Muzyczki, Jerzego scalanych komórek, po uzyskaniu urlopów z wojska, miał przejść pod zwierzchnictwo władz cywilnych (delegatów) i otrzymać w przybliżeniu funkcje podobne do tych pełnionych w „Teczce”.Szefowie Biur Wojskowych mieli zostać zastępcami dyrektorów departamentów delegatury, szefowie Wydziałów Wojskowych zostali przewidziani na stanowiska dyrektorów biur delegatów okręgowych, względnie ich zastępców, referenci powiatowi mieli objąć funkcje zastępców delegatów Biur Wojskowych, który z różnych względów nie przechodził do struktur cywilnych, został przesunięty w ramach AK na inne odbyło się zasadniczo na przełomie 1943 i 1944 r., z wyjątkiem kilku Biur Wojskowych, Przemysłu, Komunikacji i Telekomunikacji, które nadal tworzyły już „Głóg”.Brygady Wywiadowcze miały przejść po scaleniu do Wydziałów Bezpieczeństwa w Biurach Okręgowych Delegatów Rządu. Ale np. krakowska Brygada Wywiadowcza pozostała w strukturach AK. Fakt ten miał daleko idące skutki, zadecydował o przyszłości Brygad, o przetrwaniu ich struktur na terenie Krakowskiego Okręgu AK, „Nie”, a później Obszaru Południowego Delegatury Sił Zbrojnych i WiN, czyli drugiej konspiracji – działalności Brygad nie uległy zmianie. Zmieniły się natomiast metody i formy zbierania również nie podlegał już ruch komunistyczny jako całość, ale konkretne instytucje komunistycznej władzy i ludzie, którzy tę władzę reprezentowali:w pierwszym rzędzie rozpracowaniu podlegały służby sowieckie: komendy wojenne, organy „Smiersza”, NKWD/NKGB, doradcy sowieccy, UB, więzienia i areszty, ich funkcjonariusze, instytucje aparatu państwowego i quasi- samorządowego (urzędy wojewódzkie, w tym szczególnie wydziały społeczno-polityczne, rady narodowe, starostwa) oraz komitety PPR wszystkich szczebli i stronnictwa „koncesjonowane” (PPS, SL i SD),monitorowano rozwój sytuacji społeczno-politycznej i gospodarczej na terenie zajmowanym przez wojska sowieckie,rejestrowano zbrodnie i nadużycia nowej władzy, morderstwa, rabunki i gwałty popełniane przez Sowietów oraz działalność rzeczywistość wymagała także zmiany kadr konspiracyjnej siatki Brygad. Siatka złożona z byłych wywiadowców Policji Państwowej czy żołnierzy AK przestawała być wystarczająca, gdyż potrzebni byli nowi ludzie zainstalowani w aparacie nowej władzy: członkowie PPR, funkcjonariusze UB i milicji, urzędnicy, współpracujący z Brygadami oraz dostarczający bieżących i wiarygodnych drugiej konspiracji Brygady stanowiły w dalszym ciągu niezależną sieć wywiadowczo-informacyjną. Nie podlegały one kierownictwu okręgów (wydziałów) DSZ i WiN, lecz bezpośrednio szefowi Brygad Obszaru Brygad trwała do końca 1945 r. Rozbudowano siatki wywiadowcze w Podokręgu, a później w Okręgu Rzeszowskim i Krakowskim, w kwietniu 1945 r. w Okręgu organizacyjną Brygad stanowiły nie rejony i rady (jak to miało miejsce w WiN), lecz inspektoraty i obwody. Również zasięg terytorialny inspektoratów Brygad nie pokrywał się z rejonami struktury Brygad polecały swym komórkom wywiadowczym zorganizowanie wywiadu i kontrwywiadu osobowego i organizacyjnego przez dobór osób najpewniejszych pod względem przekonań patriotycznych, uzdolnień, bezstronności i pewności charakterów;2) ugruntowanie jak najszerszej pracy konspiracyjnej w swej działalności i niedopuszczenie w żadnym wypadku do rozszyfrowania wobec wywiadu NKWD wzgl[ędnie] UBP;3) bezpośredni wywiad poszczególnych osób i organizacji, na które przez swoją działalność szczególnie po 1 IX 1939 r. można wydać w myśl obowiązujących ustaw wyrok, jako na zdrajców Państwa Polskiego;4) bezpośredni wywiad poszczególnych osób i organizacji, które przez swoją działalność szczególnie po 1 IX 1939 r. wykazały pełną wartość ideową, przez co stały się godnymi do objęcia przyszłych kierowniczych stanowisk, stosownie do swych uzdolnień fachowych, wreszcie: 5) kwalifikacja elementu niepewnego, chwiejnego, na który należy zwrócić uwagę w przyszłości i uszanować przez odpowiednie stwarzanie dla nich warunków terenowych i pracy”Równocześnie podkreślano:„że nie ilość, lecz jakość decydować będzie o wynikach pracy BW”Raporty z obwodów i inspektoratów przekazywane były do okręgowego Biura Studiów, komórki składającej się z referatów: społeczno-politycznego, kontrwywiadowczego i gospodarczego, a zajmującej się opracowywaniem dostarczanych przez struktury terenowe materiałów i przesyłaniem ich przez łączników do Biurze Studiów Obszaru (krypt. „Izba Kontroli”), raporty były ponownie analizowane i, przy pomocy komórki propagandowej redagowane w formie profesjonalnie przygotowanego biuletynu wewnętrznego „Informator”, który co miesiąc trafiał do Zarządów Wydziałów Zrzeszenia referendum w 1946 r. nastąpił kres działalności zaznaczyć, iż pomimo przestrzegania zasad konspiracji funkcjonariuszom UB udało się zinfiltrować agenturalnie komórki Brygad. I w sierpniu 1946 r. nastąpiło uderzenie w centralę Brygad i aresztowanie szefostwa. Do końca września rozbito także Okręgi Rzeszowski i MISJA WOJSKOWAW kwietniu 1943 r. ZSRR zerwał stosunki z rządem polskim (londyńskim). Podziemna armia polska pracowała zaś nad planami zorganizowania na ziemiach polskich powstania. To wymuszało potrzebę obecności aliantów na okupowanych ziemiach polskich przy dowódcy Armii był to czas, gdy zwycięstwa Armii Czerwonej pod Stalingradem i na Łuku Kurskim oraz ustalenia konferencji w Teheranie jednoznacznie utwierdziły Brytyjczyków i Amerykanów w tym, że Polska jest częścią sowieckiej strefy z ważnych, końcowych akcentów tajnych działań alianckich było przyjęcie ze zrzutu na terenie Polski angielskiej misji wojskowej o kryptonimie „Freston”. Jej zadaniem było dostarczenie bezpośrednich informacji z okupowanej Polski przez angielskich oficerów wywiadu i wyjaśnienie przez nich stosunków wojskowych i politycznych pomiędzy Polakami a Sowietami końcowej fazie wojny. Zaś celem wojskowym misji było:zapoznanie się ze stanem uzbrojenia Armii Krajowej, które wówczas było niedostateczne dla podjęcia walk w ogólnonarodowym powstaniu,analizowanie stosunku AK do innych ugrupowań partyzanckich oraz Armii Radzieckiej,uczestniczenie Misji przy Dowódcy AK lub Dowódcy Okręgu w ustalaniu warunków ujawniania się i rozbrajania po zajęciu przez wojska sowieckie terenów na zachód od misji Freston został zrelacjonowany po wojnie zarówno przez żołnierzy AK, jak i we wspomnieniach członka delegacji, polskiego oficera łącznikowego, kpt. Antoniego Pospieszalskiego ps. A. N. Currie, w książce pt. „Misja brytyjska w Polsce 1944-1945”.23 grudnia 1944 r. podchorąży „Ryś” (Leszek Cetner) otrzymał od szefa sztabu I Oddziału Organizacyjnego Okręgu AK „Jodła”, mjr. „Krzema” (Franciszka Blicharskiego) rozkaz szczególny: w dniu wigilii 24 grudnia 1944 r. ma się zgłosić na zapleczu dworca kolejowego w Koniecpolu w określonym czasie przyjazdu pociągu z Częstochowy w mundurze służby leśnej. I tak zrobił. W Koniecpolu po wyjściu z dworca zgłosił się do niego cywil w średnim wieku, którego po wymienieniu hasła przewiózł oczekującą tam bryczką, do majątku Oleszno państwa wykonaniu zadania kurierskiego „Ryś„, po powrocie do oddziału, dowiedział się, że niedawno przeprowadził Komendanta Głównego AK, generała „Niedźwiadka” (Leopolda Okulickiego) na wigilię partyzancką do lesie Oleszna Komendant Główny AK dokonał przeglądu 74 Pułku Piechoty AK i udał się na spotkanie z brytyjską misją wojskową o krypt. tej misji, po odpowiednim przeszkoleniu, przerzucono z Anglii do bazy lotniczej w Brindisi na południu Włoch. Tam oczekiwali oni na „skok” do kraju zaś wyznaczono zrzutowisko krypt. „Ogórki”, znajdujące się ok. 30 km na wschód od Częstochowy, w pobliżu miejscowości Żarki, grudnia 1944 roku o godzinie na zrzutowisku odczuwało się wielkie napięcie. Oddział odbioru bacznie obserwował lądujące spadochrony, a oddział osłonowy patrolował teren. Przez radiostację AK nadano zaszyfrowany sygnał:„Zrzut odbył się prawidłowo”Wylądowali:płk David T. Hudson,mjr Sooly Flood,mjr P. Kemp,kpt. Anthony Currie, którym był cichociemny mjr Antoni Nikodem Pospieszalski ps. „Rosomak”, „Łuk”, „Profesor”, „Trepka” alias Edward Ewert vel Anthony Currie,sierż. D. wylądować sześciu członków misji, ale szósty, kpt. Alan Morgan, tuż przed odlotem z Brindisi źle się poczuł i zrezygnowano z jego udziału w tymczasowe miejsce przebywania członków misji „Freston” wybrano mały dworek we wsi Katarzyna ok. 20 km od Radomska. Jeden dzień odpoczywali, a później odbyły się spotkania z oficerami i żołnierzami AK oraz tzw. sondażowe rozmowy z różnymi środowiskami. Anglicy – oprócz jednego, kpt. Anthony Currie (Antoniego Pospieszalskiego), który początkowo nie ujawniał, że jest pochodzenia polskiego i zna dobrze nasz język posługiwali się tłumaczami spośród oficerów z gen. Okulickim była kulminacyjnym punktem krótkiego i bezowocnego pobytu misji w okupowanej Polsce. Generał najpierw przedstawił ogólne niemieckie działania w Polsce, stan rozmieszczenia sił Armii Krajowej i stosunki z AL i NSZ, a potem wskazał przykłady współpracy z Armią Czerwoną, której wykonanie kończyło się zwykle tragicznie dla żołnierzy AK. Oświadczył, że z chwilą objęcia terenu przez wojska rosyjskie, oddziały Armii Krajowej będą rozwiązywane (by chronić polskich żołnierzy).Misja kilka razy dziennie łączyła się drogą radiową z Londynem za pomocą swoich dwóch sowiecka ruszyła znad Wisły 15 stycznia i 17 zajęła rejon Częstochowy i misji Freston znajdowało się miasteczko Żytno, gdzie stacjonowała jednostka sowiecka, w tym NKWD. Członkowie misji pożegnali się z żołnierzami, by udać się do jednostki Armii Czerwonej. Tam nie dano im wiary, że są Anglikami. Twierdzono, że to „bandyci” z AK, którzy zachowują się w dziwny sposób i nie chcą mówić po polsku. Odebrano im broń, sprzęt i wtrącono do piwnicy dworskiej. Przesłuchania trwały kilka dni. Następnie przewieziono ich do Radomska i Częstochowy. Pułkownik Hudson domagał się widzenia z dowódcą frontu, marsz. Iwanem Koniewem. Zanim po długich przesłuchaniach dostarczono ich do sztabu frontu, gdzie dostali samolot do Moskwy, upłynęło sporo czasu i konferencja w Jałcie już się materiały misji nie zostały przekazane drogą radiową i nie dotarły do Londynu na czas. Churchill nie miał argumentów do rozmów ze Stalinem. Choć gdyby dotarły, to i tak nie miałyby wpływu na wojnie w Londynie opublikowano raport misji o pobycie w okupowanym kraju. Prawdopodobnie jest jeszcze tajny raport w archiwach wywiadu brytyjskiego, w którym przypuszczalnie są wyniki rozmowy z gen. Leopoldem Okulickim „Niedźwiadkiem” o włączeniu podległych mu oddziałów wojska pod bezpośrednie dowództwo Armii Czerwonej i wykorzystaniu do dalszej walki z Okulicki 19 stycznia 1945 r. rozwiązał Armię Krajową, a w jej miejsce utworzył elitarną organizację „NIE” Niepodległość. I niedługo potem został podstępnie aresztowany przez Rosjan w Pruszkowie, a następnie stanął jako oskarżony na pokazowym procesie moskiewskim szesnastu i został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach w rosyjskim ratunek frestończykom przyszła brytyjska ambasada w Moskwie, która (zaalarmowana przez Londyn) prowadziła poszukiwania zagubionych agentów SOE. Na początku lutego Sowieci przyznali się Anglikom, że wiedzą, gdzie znajdują się członkowie misji. W połowie lutego zostali przetransportowani do Moskwy, gdzie przeżyli chwile grozy. Zobaczyli, że enkawudziści wjeżdżają z nimi na dziedziniec słynnej Łubianki i spodziewali się najgorszego. Po chwili jednak ich obawy zastąpiła nieopisana ulga. Do sali wszedł oficer brytyjskiej misji wojskowej w okrężną przez Bliski Wschód powrócili do Londynu. Z otrzymywanych brytyjskich informacji wywiadowczo – polityczno – wojskowych z Polski premier Churchill miał prawo wnioskować, że dalsze popieranie prolondyńskiego podziemia w Polsce przestało być opłacalne dla Pospieszalski jako kapitan A. N. Currie napisał:„Niechętnie wracam myślą do tej misji. Tyle w niej było pretensjonalnego absurdu, a osiągnęła tak niewiele. Jedynym jej rezultatem jest entuzjastyczny raport płk. Hudsona o Armii Krajowej i Polsce Podziemnej, przedstawiony po powrocie Churchillowi i od tego czasu spoczywający zapewne w aktach gabinetu wojennego jako historyczne curiosum.(…) Audiencja u lorda Sellowne’a, ówczesnego ministra wojny gospodarczej, miała charakter całkowicie formalny, podobnie zresztą jak przyjęcie u Mikołajczyka.(…) Zapowiadana audiencja u premiera Churchilla, o ile mi wiadomo, wcale się nie odbyła. Moi angielscy koledzy jednak wyzbyli się złudzeń co do Rosji”Oficjalny raport misji nie wpłynął jednak w żaden sposób na brytyjską politykę względem jak potoczyła się historia?Aresztowania żołnierzy AK przez NKWD, londyński rząd polski stracił poparcie aliantów, zaś walka zbrojna zakończyła się klęską. Pomimo ogromnej ofiarności i jednak nie był koniec…III WOJNA ŚWIATOWA„Nie do pomyślenia” – tak tłumaczy się kryptonim tej nigdy nieprzeprowadzonej operacji. Operacji krypt. „Unthinkable”.Na jej temat powstała bardzo ciekawa monografia, dostępna również w języku polskim: Jonathan Walker „Trzecia wojna światowa. Tajny plan wyrwania Polski z rąk Stalina”.Najpierw moja wątpliwość. Powyższa książka powstała na podstawie materiałów archiwalnych. Archiwa są brytyjskie i w dobrym świetle przedstawiają działania Brytyjczyków. Wynika z nich, że to nie Churchill sprzedał Polskę Stalinowi, a to prawda?Mówiąc szczerze, to nie wiem. Dlatego przedstawię o co chodzi w tej całej sprawie na podstawie dostępnych początku 1945 roku żołnierze Armii Czerwonej ruszyli do ostatecznego szturmu na III Rzeszę. Do Berlina mieli niespełna 200 kilometrów, na południu byli już na granicy z Jugosławią. Zjednoczone Królestwo było praktycznie bankrutem, który zerkał na Stany Zjednoczone, oczekując wsparcia elity amerykańskie zwracały się już w stronę Pacyfiku. Dodatkowo ich przedstawiciele uważali, że wszystkie ruchy Churchilla dążą do utrzymania Wielkiej Brytanii jako imperium kolonialnego, co z kolei było nie na rękę Wujowi Samowi (czyli USA).Sytuacja, w jakiej znalazł się Churchill, była nie do pozazdroszczenia. Prezydent Roosevelt został otoczony proradzieckimi doradcami i licznym gronem radzieckich szpiegów, a jego najważniejsi doradcy: szef sztabu wojsk lądowych generał George Marshall, ambasador Joseph Davies, Harry Hopkins, a także syn Elliott Roosevelt, rozważali gotowość na wszelkie ustępstwa wobec Stalina. Wierzyli, że zapewni to bezpieczeństwo w Europie i uchroni ją od brytyjskiego imperializmu. Dlatego nie wyrazili zgody na zaangażowanie większych sił na Bałkanach i zatrzymali natarcie 3 Armii generała Pattona w kierunku Pragi i był do tego stopnia przekonany o dobrej woli Stalina i zaślepiony nienawiścią do brytyjskiego imperializmu, że powiedział Churchillowi:„W pojedynkę poradzę sobie ze Stalinem lepiej niż pańskie ministerstwo spraw zagranicznych lub mój departament stanu”A w Jałcie okazało się, jak bardzo się o której świat pierwszy raz usłyszał w 1998 roku, została oznaczona kryptonimem „Unthinkable” i otrzymała najwyższy poziom tajności. Wiedzieli o niej jedynie planiści i najbliżsi współpracownicy premiera. Churchill zdecydował, że nie przekaże jej planów nawet Amerykanom. Związane z nią kwestie konsultował jedynie z generałem Andersem, gdyż 1. i 2. Korpus Polski miały mieć kluczowe znaczenie w oswobodzeniu ziem problem stanowił następca Franklina D. Roosevelta, prezydent Harry Truman, który nie był w pełni zorientowany w sprawach międzynarodowych i opierał się jedynie na wiedzy doradców poprzednika. Ci doradzili mu jak najszybsze wycofanie wojsk z Europy i przerzucenie ich na 12 maja 1945 roku Churchill przesłał prezydentowi Trumanowi, taki telegram:„Jestem głęboko zaniepokojony sytuacją w Europie. Doszło do mojej wiadomości, że połowa amerykańskiego lotnictwa w Europie zaczęła już dyslokację na Pacyfik. Co jednak w tym czasie stanie się z Rosją? Zawsze pracowałem nad utrwaleniem przyjaźni z Rosjanami, ale – podobnie jak pan – odczuwam głęboki niepokój z powodu ich interpretacji decyzji z Jałty, ich stosunku do spraw polskich, przewagi, jaką osiągnęli na Bałkanach (…).Obawiam się wpływu komunistycznej propagandy na tak wiele krajów. Przede wszystkim jednak obawiam się ich wielkich armii znajdujących się w stanie gotowości bojowej przez długi czas”Truman tych obaw nie po wojnie?Wiosną i latem 1945 r. Churchill, Roosevelt i Truman na przemian grozili Stalinowi i próbowali go zjednać, podczas gdy on konsekwentnie i nieugięcie forsował swoje żądania. W takiej oto atmosferze wielkiej niepewności narodziła się operacja „Unthinkable„.Brytyjski plan składał się z 38 stron i zawierał ocenę skuteczności ewentualnego ataku Aliantów na Armię Czerwoną. Atak miał się rozpocząć już 1 lipca 1945 roku, zanim jeszcze wojska zdążyłyby zostać zdemobilizowane, czego od Churchilla domagali się ataku mieliby ruszyć żołnierze państw Commonwealthu, Plan ataku, który miał się rozpocząć 1 lipca 1945 r., przewidywał dwa równoczesne natarcia z głębi terytorium Niemiec: jedno na kierunku Szczecin–Piła–Bydgoszcz, drugie zaś Lipsk– Cottbus–Poznań–Wrocław (co sugerowałoby, że po przekroczeniu Nysy Łużyckiej natarcie rozwinie się w dwóch kierunkach). Celem tego ataku miało być osiągnięcie rubieży Gdańsk–Wrocław–Kotlina Kłodzka. Dalszy postęp miał być wstrzymany, zarówno z obawy przed sowiecko-czechosłowackim atakiem na prawe skrzydło wojsk alianckich, jak i w nadziei, że ich szybkie dotarcie do owej rubieży skłoni Stalina do wycofania się z Polski (oczywiście nie dalej niż do „linii Curzona”).Dłuższe zatrzymanie wojsk na linii Gdańsk–Wrocław uznano za niemożliwe, gdyby więc Stalin nie ustąpił, to pozostawał odwrót lub przedłużenie ofensywy na wschód, co najmniej do przedwojennej granicy polsko-sowieckiej, a nawet dalej, czyli wojna totalna wraz z jej bardzo niepewnym Royal Navy – która miała wpłynąć na Bałtyk i przeprowadzić liczne desanty między Szczecinem a Gdańskiem – nad sowiecką marynarką wojenną była absolutna; również alianckie lotnictwo wszelkiego rodzaju (myśliwskie, a szczególnie bombowe – taktyczne i strategiczne) górowało nad sowieckim; wyjątkiem były samoloty szturmowe Tu-2. Na dodatek Sowieci zostaliby oczywiście pozbawieni zachodnich dostaw paliwa lotniczego i surowców niezbędnych do produkcji starcia pancerne miały więc mieć miejsce na wschód od linii Odra-Nysa Łużycka. Planowano odepchnąć Sowietów za przedwojenne granice. Jeśli nie udałoby się tego dokonać do zimy, wojska miały poczekać do wiosny. Sztabowcy obawiali się natomiast, że Armia Czerwona może w tym czasie wyprowadzić kontratak z Bałkanów, bądź z wiedział jednak o amerykańskim projekcie „Manhattan„, programie budowy broni atomowej. I miał plan awaryjny. W razie problemów na froncie zamierzał użyć nowej broni przeciwko Związkowi wobec niechęci Amerykanów i szybkiego wycofywania ich wojsk z Europy, szefowie Połączonych Sztabów uznali operację za nierealną i w notatce przedstawionej premierowi 22 maja 1945 roku stwierdzono, że operacja jest „wysoce ryzykowna„. W odpowiedzi Winston Churchill 10 czerwca 1945 przesłał depeszę z poleceniem, aby przygotować plan na wypadek agresji Rosji na Wyspy rezygnacji z przeprowadzenia operacji „Unthinkable” i przegraniu przez Churchilla wyborów, w wyniku czego na konferencji w Poczdamie Zjednoczone Królestwo reprezentował proradziecki Anthony Eden, Stalinowi udało się za zgodą Amerykanów przeforsować wszystkie swoje wówczas była już jedynie marionetką w jego 30 sierpnia 1946 odbyło się nieformalne spotkanie między brytyjskim i amerykańskim szefem sztabu na temat tego, jak może wyglądać konflikt w Europie i najlepsza strategia prowadzenia wojny przeciwko komunistom. I dopiero wtedy Amerykanie zrozumieli, że to Związek Radziecki, a nie Wielka Brytania jest ich największym zmartwieniem w w tym kontekście bardzo prawdopodobne jest to, że Sowieci zawzięcie niszczyli Polskie Państwo Podziemne (zwłaszcza jego zbrojne ramię, Armię Krajową) nie z obawy przed dywersją podczas końcowych miesięcy wojny z Niemcami czy też w zamiarze ułatwienia polskim komunistom przejęcia władzy, lecz przede wszystkim po to, żeby uchronić swoje linie zaopatrzenia na wypadek przyszłej wojny z na dziś byłoby na tyleJa zaś opowiadam Ci o tym wszystkim, gdyż po prostu znam się na tym. Sam byłem oficerem polskich służb specjalnych, a obecnie szkolę profesjonalistów wywiadu i bezpieczeństwa biznesu CSI (czyli Corporate Security Intelligence): wywiadowców, analityków, bezpieczników, strategów biznesowych oraz każdą osobę zainteresowaną tematyką. I na tych kursach szkolę kadry wywiadowcze i analityczne dla praca służb i ich agentur nie zmienia się z upływem lat. W przeciwieństwie do cały czas ulepszanej słuchasz tego podcastu, to już o tym masz jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to zapraszam Cię na dalsze ich nie masz – to zapraszam Cię tym ten odcinek zaś chcesz się ze mną podzielić jakimiś pytaniami lub sugestiami, to możesz to zrobić, piszą e-maila na adres:kontakt@ bezpośrednio w komentarzu na Blogu lub pod tym odcinkiem na YouTube’owym kanale 😉I mam do Ciebie ogromną prośbę: poleć ten podcast, OSS. Okiem Służb Specjalnych przynajmniej jednej osobie spośród Twoich znajomych!Jednej!Ciebie to nic nie kosztuje, a w ten sposób ten podcast dotrze do wszystkich zainteresowanych!Jeśli zaś nie chcesz przegapić nic z tego, o czym opowiadam na temat służb mniej i bardziej tajnych, to zasubskrybuj Newsletter na stronie 😉 Otrzymasz wówczas darmowego ebooka mojego ZAKOŃCZENIEAby niczego nie przegapić przypominam, że…jeśli interesuje Cię tematyka Bloga:A tymczasem…Do zaczytania, zasłuchania lub po prostu: do zobaczenia!I pozwolę sobie przypomnieć, że książka, którą napisałem wraz z Tomkiem Safjańskim i Pawłem Łabuzem pt. „Ochrona przedsiębiorstwa przed szpiegostwem gospodarczym. Prawne i praktyczne aspekty zapewnienia bezpieczeństwa aktywów przedsiębiorcy” jest cały czas dostępna w sprzedaży. Ogrom wiedzy!!! Nie przeocz jej 😉A jeśli chcesz przeczytać inne artykuły na Blogu, to zajrzyj HermanSerdecznie Cię witam!!! I przy okazji: Tak, to ja jestem na tym zdjęciu 😉 Piszę o służbach mniej lub bardziej tajnych, gdyż doskonale rozumiem ich specyfikę. Tak się bowiem składa, że zanim zostałem szkoleniowcem Wywiadu Bezpieczeństwa Biznesu CSI (Corporate Security Intelligence) byłem oficerem polskich służb specjalnych. A obecnie przekazuję praktyczną wiedzę i umiejętności niezbędne dla biznesowych: researcherów (czyli wywiadowców), analityków (i to nie tylko wywiadowczych), bezpieczników (czyli wszelakich specjalistów ds. bezpieczeństwa) oraz strategów biznesowych (co oznacza również menadżerów i kierowników różnego autoramentu, a także top managementu). Po prostu szkolę każdą osobę zainteresowaną tą tematyką. I na tym zarabiam. A blogowanie i podcasting są moim prezentem dla Ciebie 😎
ANTEK przez BOLESŁAWA PRUSA. WARSZAWA Druk M. Lewińskiego Marszałkowska № 141. 1899. Дозволено Цензурою, Варшава, 27 Октября 1898 года. Bolesław Prus. Wielki nasz powieściopisarz i znakomity feljetonista, Aleksander Głowacki, pisujący pod pseudonimem Bolesław Prus, urodził się w r. 1847, znajduje się w pełni sił męzkich i obdarzy jeszcze z pewnością literaturę naszą niejednem arcydziełem. Pisarz taki, to błogosławieństwo boskie dla narodu. Pożytek, który przynosi, obliczyć się nie da. Mężowie Prusowi podobni rodzą się rzadko. Skojarzyły się w nim potężne, żywe, zawsze czuwające uczucia obywatelskie, gorąca miłość kraju i bliźniego, odwaga z umysłem jasnym, spokojnym, przenikliwym z wielkim talentem. To też widział on więcej od innych i czuł więcej od innych, a talentem swoim skierował oczy narodu w inną stronę, niż dotychczas patrzano, nakazał myśleć o wielu rzeczach, na które dawniej nie zwracano uwagi. Prus uczył nas współczuć niedoli i pamiętać o potrzebach biednych braci, Prus nam wskazywał szeregi dziur niebezpiecznych w naszem życiu społecznem i mówił, jak je łatać należy, Prus powtarzał wielką prawdę, że przyszłość narodu zależy od jego własnej wartości wewnętrznej, od cnoty, wiedzy, pracy. Dzięki Prusowi jesteśmy i lepsi, i rozumniejsi i silniejsi. Cześć mu! — Antku, a jak ci tam będzie źle u obcych, wracaj do nas... Niech Cię Bóg błogosławi!... Antek urodził się we wsi, nad Wisłą. Wieś leżała w niewielkiej dolinie. Od północy otaczały ją wzgórza spadziste, porosłe sosnowym lasem, a od południa wzgórza garbate, zasypane leszczyną, tarniną i głogiem. Tam najgłośniej śpiewały ptaki i najczęściej chodziły wiejskie dzieci rwać orzechy, albo wybierać gniazda. Kiedyś stanął na środku wsi, zdawało ci się, że oba pasma gór biegną ku sobie, ażeby zetknąć się tam, gdzie zrana wstaje czerwone słońce. Ale było to złudzenie. Za wsią bowiem ciągnęła się między wzgórzami dolina, przecięta rzeczułką i przykryta zieloną łąką. Tam pasano bydlątka i tam cienkonogie bociany chodziły polować na żaby, kukające wieczorami. Od zachodu wieś miała tamę, za tamą Wisłę, a za Wisłą znowu wzgórza wapienne, nagie. Każdy chłopski dom, szarą słomą pokryty, miał ogródek, a w ogródku śliwki węgierki, z pomiędzy których widać było komin, sadzą uczerniony, i pożarną drabinkę. Drabiny te zaprowadzono od niedawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia, niż dawniej bocianie gniazda. To też gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali. — Widać, że na tego gospodarza był dopust Boski — mówili między sobą. — Spalił się, choć miał przecie nową drabinę i choć zapłacił śtraf za starą, co to były u niej połamane szczeble. W takiej wsi urodził się Antek. Położyli go w niemalowanej kołysce, która została po zmarłym bracie, i sypiał w niej przez dwa lata. Potem przyszła mu na świat siostra, Rozalia, więc musiał jej miejsca ustąpić, a sam, jako osoba dorosła, przenieść się na ławę. Przez ten rok kołysał siostrę, a przez cały następny — rozglądał się po świecie. Raz wpadł w rzekę, drugi raz dostał batem od przejezdnego furmana za to, że go o mało konie nie stratowały, a trzeci raz psy tak go pogryzły, że dwa tygodnie leżał na piecu. Doświadczył więc niemało. Za to, w czwartym roku życia, ojciec podarował mu swoją sukienną kamizelkę z mosiężnym guzikiem, a matka kazała mu siostrę nosić. Gdy miał pięć lat, użyto go już do pasania świń. Ale Antek niebardzo się za niemi oglądał. Wolał patrzeć na drugą stronę Wisły, gdzie za wzgórzem, raz na raz pokazywało się coś wysokiego i czarnego. Wyłaziło to z lewej strony, jakby z pod ziemi, szło w górę i upadało na prawo. Za tem pierwszem szło zaraz drugie i trzecie, takie samo czarne i wysokie. Tymczasem świnie, swoim obyczajem, wlazły w kartofle. Matka, spostrzegłszy to, zawinęła się wedle sukiennej kamizelki Antkowej tak, że chłopiec prawie tchu nie mógł złapać. Ale że nie miał w sercu zawziętości, bo było z niego dziecko dobre, więc wykrzyczawszy się i wydrapawszy się w kamizelkę, zapytał matki: — Matulu! a co to takie czarne chodzi za Wisłą? Matka spojrzała w kierunku Antkowego palca, przysłoniła oczy ręką i odparła: — Tam za Wisłą? Cóż to, nie widzisz, że wiatrak chodzi? A na drugi raz pilnuj świń, bo cię pokrzywami wysmaruję. — Aha, wiatrak! A co on, matulu, za jeden? — At, głupiś! — odparła matka i uciekła do swojej roboty. Gdzież ona miała czas i rozum do udzielania objaśnień o wiatrakach! Ale chłopcu wiatrak spokojności nie dawał. Antek widywał go i w nocy, przez sen. Więc taka straszna urosła w chłopcu ciekawość, że jednego dnia zakradł się do promu, co ludzi na drugą stronę rzeki przewoził, i popłynął za Wisłę. Popłynął, wdrapał się na wapienną górę, akurat w tem miejscu, gdzie stało ogłoszenie, aby tędy nie chodzić, i zobaczył wiatrak. Wydał mu się budynek ten jakby dzwonnica, tylko w sobie był grubszy, a tam, gdzie na dzwonnicy jest okno, miał cztery tęgie skrzydła, ustawione na krzyż. Z początku nie rozumiał nic — co to i na co to? Ale wnet objaśnili mu rzecz pastusi, więc dowiedział się o wszystkiem. Naprzód o tem, że w wiatraku miele się zboże na mąkę, i nareszcie o tem, że przy wiatraku siedzi młynarz, który żonę bije, a taki jest mądry, że wie, jakim sposobem ze śpichrzów wyprowadza się szczury. Po takiej lekcji poglądowej, Antek wrócił do domu tą samą drogą, co pierwej. Dali mu tam przewoźnicy parę razy w łeb, za swoją krwawą pracę, dała mu i matka coś na sukienną kamizelkę, ale to nic: Antek był kontent, bo zaspokoił ciekawość. Więc choć położył się spać o głodzie, marzył całą noc to o wiatraku, co miele zboże, to o młynarzu, który bije żonę i szczury wyprowadza ze śpichrzów. Drobny ten wypadek stanowczo wpłynął na całe życie chłopca. Od tej pory — od wschodu do zachodu słońca — strugał on patyki i układał je na krzyż. Potem wystrugał sobie kolumnę; próbował, obciosywał, ustawiał, aż nareszcie wybudował mały wiatraczek, który na wietrze obracał mu się tak, jak tamten za Wisłą. Cóż to była za radość! Teraz brakowało Antkowi tylko żony, żeby mógł ją bić, i już byłby z niego prawdziwy młynarz! Do dziesiątego roku życia zepsuł ze cztery koziki, albo też strugał niemi dziwne rzeczy. Robił wiatraki, płoty, drabiny, studnie, a nawet całe chałupy. Aż się ludzie zastanawiali i mówili do matki, że z Antka albo będzie majster, albo wielki gałgan. Przez ten czas urodził mu się jeszcze jeden brat, Wojtek, siostra podrosła, a ojca drzewo przytłukło — w lesie. W chacie była z Rozalią wielka wygoda. Dziewczyna zimą zamiatała izbę, nosiła wodę, a nawet potrafiła krupnik ugotować. Latem posyłano ją do bydła z Antkiem, bo chłopak, zajęty struganiem, nigdy się nie dopilnował. Co go nie nabili, nie naprosili, nie napłakali się nad nim! Chłopak krzyczał, obiecywał, płakał nawet razem z matką, ale robił swoje, a bydło wciąż w szkodę właziło. Dopiero gdy siostra razem z nim pasła, było lepiej; on strugał patyki, a ona pilnowała krów. Nieraz matka, widząc, że dziewucha, choć młodsza, ma więcej rozumu i chęci aniżeli Antek, załamywała z żalu ręce i lamentowała przed starym kumem, Adrzejem: — Co ja pocznę, nieszczęsna, z tym Antkiem odmieńcem? Ani to w chacie nic nie zrobi, ani bydła doglądnie, ino wciąż kraje te patyki, jakby co w niego wstąpiło. Już z niego, mój Andrzeju, nie będzie chyba gospodarz, ani nawet parobek, tylko darmozjad, na śmiech ludziom i obrazę boską!… Andrzej, który za młodu praktykował flisactwo i dużo świata widział, tak pocieszał strapioną wdowę. — Jużci gospodarzem on nie będzie, to darmo, bo on na to nie ma nawet dobrego rozumu. Jegoby zatem trza naprzód do szkoły, a potem do majstra. Nauczy się z książki, nauczy się rzemiosła i jeżeli nie zgałganieje, będzie żył. Na to wdowa odpowiedziała, wciąż łamiąc ręce: — Oj, kumie, co wy też gadacie! A czy to nie wstyd gospodarskiemu dziecku rzemiosła się imać i byle komu na obstalunek robotę robić? Andrzej puścił dym z drewnianej fajeczki i rzekł: — Jużci, że wstyd, ale rady na to niema nijakiej. Potem, zwracając się do Antka, siedzącego na podłodze przy ławie, zapytał: — No, gadaj, wisus, czem ty chcesz być? Gospodarzem, czy u majstra? A Antek na to: — Ja będę stawiał wiatraki, co zboże mielą. I odpowiadał tak zawsze, choć nad nim kiwano głowami, a jak czasem to i miotłą. Miał już dziesięć lat, kiedy pewnego razu ośmioletnia wówczas siostra jego, Rozalja, strasznie zaniemogła. Jak się położyła, to się jej na drugi dzień dobudzić było trudno. Ciało miała gorące, oczy błędne i gadała od rzeczy. Matka z początku myślała, że dziewczyna przyczaja się; dała jej więc parę sturchańców. A gdy to nie pomogło, wytarła ją gorącym octem, a na drugi dzień napoiła wódką z piołunem. Wszystko na nic, a nawet gorzej, bo po wódce wystąpiły na dziewuchę silne plamy. Wtedy wdowa, przetrząsnąwszy szmaty, jakie tylko były w skrzyni i w komorze, wybrała sześć groszy i wezwała na ratunek Grzegorzową, wielką znachorkę. Mądra baba obejrzała chorą uważnie, opluła koło niej podłogę, jak należy, posmarowała ją nawet sadłem, ale — i to nie pomogło. Wtedy rzekła do matki: — Napalcie, kumo, w piecu do chleba. Trza dziewczynie zadać na dobre poty, to ją odejdzie. Wdowa napaliła w piecu, jak się patrzy, i wygarnęła węgle, czekając dalszych rozkazów. — No, teraz — rzekła znachorka — położyć dziewuchę na sosnowej desce i wsadzić ją w piec, na trzy Zdrowaśki. Ozdrowieje wnet, jakby kto ręką odjął! Istotnie, położono Rozalję na sosnowej desce (Antek patrzał na to z rogu izby) i wsadzono ją, nogami naprzód, do pieca. Dziewczyna, gdy ją gorąco owiało, ocknęła się. — Matulu, co wy ze mną robicie? — zawołała. — Cicho, głupia, to ci przecie wyjdzie na zdrowie. Już ją wsunęły baby do połowy; dziewczyna poczęła się rzucać, jak ryba w sieci. Uderzyła znachorkę, schwyciła matkę obu rękoma za szyję i wniebogłosy krzyczała: — A dyć wy mnie spalicie, matulu!... Już ją całkiem wsunięto, piec założono deską, i baby poczęły odmawiać trzy Zdrowaśki... — Zdrowaś Panno Maryo, łaskiś pełna… — Matulu! matulu moja!… — jęczała nieszczęśliwa dziewczyna. — O matulu!… — Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami… Teraz Antek podbiegł do pieca i schwycił matkę za spódnicę. — Matulu! — zawołał z płaczem — a dyć ją tam na śmierć zaboli!… Ale tyle tylko zyskał, że dostał w łeb, ażeby nie przeszkadzał odmawiać Zdrowasiek. Jakoż i chora przestała bić w deskę, rzucać się i krzyczeć. Trzy Zdrowaśki odmówiono, deskę odstawiono. W głębi pieca leżał trup, ze skórą czerwoną, gdzieniegdzie oblazłą. — Jezu! — krzyknęła matka, ujrzawszy dziewczynę niepodobną do ludzi. I taki ogarnął ją żal po dziecku, że ledwie pomogła znachorce przenieść zwłoki na tapczan. Potem uklękła na środku izby i, bijąc głową w klepisko wołała: — Oj! Grzegorzowa!… A cóż wyście najlepszego zrobili!… Znachorka była markotna. — Et!… cichobyście lepiej byli. Wy może myślicie, że dziewuszysko od gorąca tak zczerwieniało? To tak z niej choroba wylazła, ino że trochę za prędko, więc i umorzyła niebogę. To wszystko przecie z mocy Boskiej… We wsi nikt nie wiedział o przyczynie śmierci Rozalji. Umarła dziewucha — to trudno. Widać, że już tak było przeznaczone. Alboż to jedno dziecko co rok we wsi umiera, a przecie zawsze ich pełno! Na trzeci dzień włożono Rozalję w świeżo zheblowaną trumienkę, z czarnym krzyżem, trumnę ustawiono w gnojownicach i powieziono dwoma wołami za wieś, tam, gdzie nad zapadłemi mogiłami czuwają spróchniałe krzyże i białokore brzozy. Na nierównej drodze trumienka skrzywiła się trochę na bok, a Antek, trzymając się fałdów spódnicy matczynej, idąc za wozem, myślał: — Musi tam być źle Rozalce, kiedy się tak poprawia i na bok przewraca!… Potem — pokropił ksiądz trumnę święconą wodą, czterech parobków spuściło ją na szalach do grobu, przywaliło ziemią — i tyle wszystkiego. Wzgórza z lasem szumiącym i te, na których krzaki rosły, zostały tam, gdzie były. Pastusi, jak dawniej, grali na fujarkach w dolinie, i życie szło, wciąż szło swoją koleją, choć we wsi nie stało jednej dziewuchy. Przez tydzień mówiono o niej, potem zapomniano i opuszczono świeży grób, na którym tylko wiatr wzdychał i świergotały polne koniki. A jeszcze potem spadł śnieg i nawet koniki wystraszył. W zimie gospodarskie dzieci chodziły do szkoły. A że z Antka nie spodziewała się matka żadnej pomocy w gospodarstwie, raczej zawady, więc poradziwszy się kuma Andrzeja, postanowiła oddać chłopca na naukę. — A czy mnie w szkole nauczą wiatraki budować? — pytał Antek. — Oho! nauczą cię nawet w kancelarji pisać, byleś ino był chętny. Wzięła tedy wdowa czterdzieści groszy w węzełek, chłopca w garść i, ze strachem, poszła do nauczyciela. Wszedłszy do izby, zastała go, jak sobie łatał stary kożuch. Pokłoniła mu się do nóg, doręczyła przyniesione pieniądze i rzekła: — Kłaniam się też panu profesorowi i ślicznie proszę, żeby mi wielmożny pan oto wisusa wziął do nauki, a ręki na niego nie żałował, jak rodzony ojciec… Wielmożny pan, któremu słoma wyglądała z dziurawych butów, wziął Antka pod brodę, popatrzał mu w oczy i poklepał. — Ładny chłopak — rzekł. — A co ty umiesz? — Jużci prawda, że ładny, — pochwyciła zadowolona matka – ale musi że chyba nic nie umie. — Jakże, więc wy jesteście jego matką i nie wiecie, co on umie i czego się nauczył? — spytał nauczyciel. — A skądbym ja miała wiedzieć, co on umie? Przecie ja baba, to mi od rzeczy nic. A co uczył się on, niby mój Antek, to wiem, że uczył się bydło paść, drwa szczypać, wodę ze studni ciągnąć i chyba już nic więcej. W taki sposób zainstalowano chłopca do szkoły. Ale że matce żal było wydanych czterdziestu groszy, więc, dla uspokojenia się, zebrała pod domem kilku sąsiadów i radziła się ich, czy to dobrze, że Antek będzie chodził do szkoły i że taki wydatek na niego poniosła. — Te!… — odezwał się jeden z gospodarzy — niby to nauczycielowi z gminy się płaci, więc na upartego moglibyście mu nic nie dawać. Ale zawsze o się upomina, a takich, co nie płacą mu osobno, gorzej uczy. — A dobry też z niego profesor? — No! niczego!… On niby, jak z nim gadać, to taki jest trochę głupowaty, ale uczy — jak wypada. Mój przecie chłopak chodzi do niego dopiero trzeci rok i już zna całe abecadło — z góry na dół i z dołu do góry. — Ej! cóż to znaczy abecadło — odezwał się drugi gospodarz. — Jużci że znaczy, — rzekł pierwszy. — Nibyście to nie słyszeli, co nieraz nasz wójt powiadają: Żebym ja choć umiał abecadło, tobym z takiej gminy miał dochodu więcej niż tysiąc rubli, tyle co pisarz! W parę dni potem Antek poszedł pierwszy raz do szkoły. Wydała mu się taka prawie porządna, jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą, jak w kościele. Tylko, że piec pękł i drzwi się nie domykały, więc trochę ziębiło. Dzieci miały czerwone twarze i ręce trzymały w rękawach; nauczyciel chodził w kożuchu i w baraniej czapce. A po kątach szkoły siedział biały mróz i wytrzeszczał na wszystko iskrzące ślepie. Usadzono Antka między tymi, którzy nie znali jeszcze liter, i zaczęła się lekcja. Antek, upomniany przez matkę, ślubował sobie, że musi się odznaczyć. Nauczyciel wziął kredę w skostniałe palce i na zdezelowanej tablicy napisał jakiś znak. — Patrzcie dzieci! — mówił. — Tę literę spamiętać łatwo, bo wygląda tak, jakby kto kozaka tańcował, i czyta się A. Cicho tam, osły!… Powtórzcie: a… a… a… — A!… a!… a!… — zawołali chórem uczniowie pierwszego oddziału. Nad ich piskiem górował głos Antka. Ale nauczyciel nie zauważył go jeszcze. Chłopca trochę to ubodło; ambicja jego była podraźniona. Nauczyciel wyrysował drugi znak. — Tę literę — mówił — zapamiętać jeszcze łatwiej, bo wygląda jak precel. Widzieliście precel? — Wojtek widział, ale my to chyba nie… — odezwał się jeden. — No, to pamiętajcie sobie, że precel jest podobny do tej litery, która nazywa się B. Wołajcie: be! be! Chór zawołał: be! be! — ale Antek tym razem rzeczywiście się odznaczył. Zwinął obie ręce w trąbkę i beknął, jak roczne cielę. Śmiech wybuchnął w szkole, a nauczyciel aż zatrząsł się ze złości. — Hę! — krzyknął do Antka. — Toś ty taki zuch? Ze szkoły robisz cielętnik? Dajcie go tu na rozgrzewkę! Chłopiec ze zdziwienia aż osłupiał, ale nim się opamiętał, już go dwaj najsilniejsi ze szkoły chwycili pod ramiona, wyciągnęli na środek i położyli. Jeszcze Antek niedobrze zrozumiał, o co chodzi, gdy nagle uczuł kilka tęgich razów i usłyszał przestrogę: — A nie becz, hultaju! a nie becz! Puścili go. Chłopiec otrząsnął się, jak pies wydobyty z zimnej wody, i poszedł na miejsce. Nauczyciel wyrysował trzecią i czwartą literę, dzieci nazywały je chórem, a potem nastąpił egzamin. Pierwszy odpowiadał Antek. — Jak się ta litera nazywa? — pytał nauczyciel. — A! — odparł chłopiec. — A ta druga? Antek milczał. — Ta druga nazywa się be. Powtórz, ośle. Antek znowu milczał. — Powtórz ośle, be! — Albo ja głupi! — mruknął chłopiec, dobrze pamiętając, że w szkole beczeć nie wolno. — Co, hultaju jakiś, jesteś hardy? Na rozgrzewkę go!… I znowu ci sami co pierwej koledzy pochwycili go, położyli, a nauczyciel udzielił mu taką samą liczbę prętów, ale już z upomnieniem: — Nie bądź hardy! nie bądź hardy!… W kwadrans później zaczęła się nauka oddziału wyższego, a niższy poszedł na rekreację, do kuchni profesora. Tam, jedni pod dyrekcją gospodyni skrobali kartofle, drudzy nosili wodę, inni pokarm dla krowy, — i na tem zajęciu upłynął im czas do południa. Kiedy Antek wrócił do domu, matka zapytała go: — A co? uczyłeś się? — Uczyłem. — A dostałeś? — O! i jeszcze jak! Dwa razy. — Za naukę? — Nie, ino na rozgrzewkę. — Bo widzisz to początek. Dopiero później będziesz brał i za naukę! — pocieszyła go matka. Antek zamyślił się frasobliwie. Ha, trudno — rzekł w duchu. — Bije, bo bije, ale przynajmniej pokaże, jak się wiatraki stawiają. Od tej pory dzieci najniższego oddziału uczyły się wciąż czterech pierwszych liter, a potem szły do kuchni i na podwórze pomagać profesorskiej gospodyni. O wiatrakach mowy nie było. Jednego dnia na dworze mróz był lżejszy, profesorowi także jakoś serce odtajało, więc chciał wytłómaczyć najmłodszym swoim wychowańcom pożytek pisma. — Patrzcie, dzieci, — mówił, pisząc na tablicy wyraz dom: — jaka to mądra rzecz pisanie! Te trzy znaczki takie małe i tak niewiele miejsca zajmują, a jednak oznaczają — dom. Jak tylko na ten wyraz popatrzysz, to zaraz widzisz przed oczyma cały budynek, drzwi, okna, sień, izby, piece, ławy, obrazy na ścianach, krótko mówiąc: widzisz dom ze wszystkiem, co się w nim znajduje. Antek przecierał oczy, wychylał się, oglądał napisany na tablicy wyraz, ale domu żadnym sposobem zobaczyć nie mógł. Wreszcie trącił swego sąsiada i spytał: — Widzisz ty tę chałupę, co o niej profesor gadają? — Nie widzę — odparł sąsiad. — Musi to chyba być łgarstwo! — zakonkludował Antek. Ostatnie zdanie usłyszał nauczyciel i krzyknął: — Jakie łgarstwo? Co łgarstwo? — A to, że na tablicy jest dom. Przecie tam jest ino trochę kredy, ale domu nie widno — odparł naiwnie Antek. Nauczyciel porwał go za ucho i wyciągnął na środek szkoły. — Na rozgrzewkę go! — zawołał i znowu powtórzyła się, z najdrobniejszymi szczegółami, dobrze już chłopakowi znana ceremonia. Gdy Antek wrócił do domu czerwony, spłakany i jakoś nie mogący znaleźć miejsca, matka znowu go zapytała: — Dostałeś? — A może matula myślą, że nie? — stęknął chłopiec. — Za naukę? — Nie za naukę, ino na rozgrzewkę! Matka machnęła ręką. — Ha! — rzekła po namyśle — musisz jeszcze poczekać, to ci tam kiedy dadzą i za naukę. A potem, dokładając drew do ognia na kominie, mruczała sama do siebie: — Tak to zawsze wdowie i sierocie na tej ziemi doczesnej! Żebym ja profesorowi miała dać z pół rubla, a nie czterdzieści groszy, toby mi chłopca od razu wziął. A tak baraszkuje sobie z nim i tyle. A Antek, słysząc to, myślał: — No, no! jeżeli on tak baraszkuje ze mną, to dopiero będzie, jak mnie uczyć zacznie! Na szczęście, czy nieszczęście, obawy chłopca nie miały się nigdy ziścić. Jednego dnia, było to już we dwa miesiące po wstąpieniu Antka do szkoły, przyszedł do jego matki nauczyciel i po zwykłych przywitaniach zapytał: — Jakże, moja kobieto, będzie z waszym chłopakiem? Daliście za niego czterdzieści groszy, ale na początku, i już trzeci miesiąc idzie, a ja szeląga nie widzę! To się tak przecie nie godzi; płaćcie choć i po czterdzieści groszy, ale co miesiąc. A wdowa na to: — Skądże ja wezmę, kiedy nie mam! Co jaki grosz zarobię, to wszystko idzie do gminy. Nawet dzieciskom szmaty niema za co kupić. Nauczyciel wstał z ławy, nałożył czapkę w izbie i odparł: — Jeżeli tak, to Antek nie ma po co chodzić do szkoły. Ja tam sobie nad nim darmo ręki zrywać nie będę. Taka nauka, jak moja, to nie dla biedaków. Zabrał się i wyszedł, a wdowa patrząc za nim, myślała: — Jużci prawda. Jak świat światem, to ino pańskie dzieci chodziły do nauki. A gdzie zaś prosty człowiek mógłby na to wystarczyć!… Zawołała znowu kuma Andrzeja na radę, i poczęli oboje egzaminować chłopca. — Cóżeś się ty, wisusie, nauczył przez te dwa miesiące? — pytał go Andrzej. — Przecie matka wydali na cię czterdzieści groszy… — Jeszcze jak! — wtrąciła wdowa. — Com się tam miał nauczyć! — odparł chłopiec. — Kartofle skrobią się tak we szkole, jak i w domu, świniom tak samo daje się jeść. Tyle tylko, żem parę razy profesorowi buty wyczyścił. Ale za to porwali na mnie odzienie przy tych tam… rozgrzewkach… — No, a z nauki toś nic nie połapał? — Kto tam co połapie! — mówił Antek. — Jak nas uczy po chłopsku — to łże. Napisze se na tablicy jakiś znak i mówi, że to dom z izbą, sienią, z obrazami. Człowiek przecie ma oczy i widzi, że to nie jest dom. A jak nas uczy po szkolnemu, kat go zrozumie! Jest tam kilku starszych, co po szkolnemu pieśni śpiewają, ale młodszy to dobrze, jak się trochę kląć nauczy… — Ino kiedy spróbuj gadać tak paskudnie, to ja ci dam! — wtrąciła matka. — No, a do gospodarstwa nigdy, chłopaku, nie nabierzesz ochoty? — spytał Andrzej. Antek pocałował go w rękę i rzekł: — Poślijcie mnie już tam, gdzie uczą budować wiatraki. Starzy, jak na komendę, wzruszyli ramionami. Nieszczęsny wiatrak, po drugiej stronie Wisły mielący zboże, tak ugrzązł w duszy chłopca, że go już stamtąd żadna siła wydobyć nie mogła. Po długiej naradzie postanowiono czekać. I czekano. Upływał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, nareszcie chłopak doszedł do dwunastu lat, ale w gospodarstwie wciąż niewielkie oddawał usługi. Strugał swoje patyki, a nawet rzeźbił cudackie figury. I dopiero gdy mu się kozik zepsuł, a matka na nowy nie dawała pieniędzy, wynajmował się do roboty. Jednemu nocą koni na łące pilnował, zatopiony w siwej mgle wieczornej i zapatrzony na gwiazdy; innemu woły prowadził przy orce; czasem poszedł do lasu po jagody lub grzyby i sprzedawał szynkarzowi Mordce za kilka groszy cały kosz. W chacie im się nie wiodło. Gospodarstwo bez chłopa to, jak ciało bez duszy; a wiadomo, że ojciec Antka już od kilku lat wypoczywał na tem wzgórzu, gdzie, przez żywopłot, czerwonymi jagodami okryty, spoglądają na wioskę smutne krzyże. Wdowa do obrządzenia roli najmowała parobka, resztę pieniędzy musiała odnosić do gminy, a dopiero za to, co zostało, karmić siebie i chłopców. Jadali też codzień barszcz z chleba i kartofle, czasem kaszę i kluski, rzadziej groch, a mięso — chyba tylko na Wielkanoc. Niekiedy i tego w chacie nie stało, a wówczas wdowa, nie potrzebując pilnować komina łatała synom sukmanki. Mały Wojtek płakał, a Antek z nudów, w porze obiadowej, łapał muchy i po takiej uczcie znowu szedł na dwór do strugania swoich drabin, płotów, wiatraków i Świętych. Bo także wystrugiwał i Świętych, co prawda, na początek bez twarzy i rąk. Nareszcie kum Andrzej, wierny przyjaciel osieroconej rodziny, wyrobił Antkowi miejsce u kowala, w drugiej wsi. Jednej niedzieli poszli tam z wdową i chłopcem. Kowal przyjął ich niezgorzej. Wypróbował chłopca w rękach i krzyżu, a widząc, że na swój wiek jest wcale mocny, przyjął go do terminu, bez zapłaty i tylko na sześć lat. Straszno i smutno było chłopcu patrzeć, jak płacząca matka i stary Andrzej, pożegnawszy jego i kowala, skryli się już za sadami, idąc z powrotem do domu. Było mu jeszcze smutniej, kiedy spał pierwszą noc pod cudzym dachem, w stodółce, między nieznanymi sobie chłopakami kowala, którzy zjedli jego kolację i jeszcze dali mu do snu parę kułaków, na zadatek dobrej przyjaźni. Ale kiedy na drugi dzień, równo ze świtem, poszli gromadą do kuźni, gdy rozniecili ognisko, Antek począł dąć pękatym miechem, a inni śpiewając z majstrem: „Kiedy ranne wstają zorze”, poczęli kuć rozpalone żelazo, — w chłopcu zbudził się jakby nowy duch. Dźwięk metalu, rytmiczny huk, pieśń, której aż las odpowiadał echem — wszystko to upoiło chłopca… Zdaje się, że w sercu jego aniołowie niebiescy naciągnęli kilka strun, nieznanych innym chłopskim dzieciom, i że struny te odezwały się dopiero dziś, przy sapaniu miecha, tętnieniu młotów i pryskających z żelaza iskrach. Ach, jakiby z niego był dziarski kowal, a może i co więcej… Bo chłopak, choć nowa robota podobała mu się okrutnie, wciąż myślał o swoich wiatrakach. Kowal, dzisiejszy opiekun Antka, był człowiek nijaki. Kuł żelazo i piłował je ani źle, ani dobrze. Czasami walił chłopców, aż puchli, a najwięcej dbał o to, ażeby się zbyt prędko nie wyuczyli kunsztu. Bo taki młodzik, wyszedłszy z terminu, mógłby pod bokiem swemu rodzonemu majstrowi kuźnię założyć i zmusić go do staranniejszej roboty!… A trzeba wiedzieć, że majster miał jeszcze jeden obyczaj. Na drugim końcu wsi mieszkał wielki przyjaciel kowala – sołtys, który w zwykłe dnie prawie nie odchodził od pracy, ale gdy mu co kapnęło z urzędu, rzucał gospodarstwo i szedł do karczmy mimo kuźni. Bywało tego raz, albo i dwa razy na tydzień. Idzie sobie tedy sołtys, z zapracowanym na urzędzie groszem, pod sosnową wiechę, i niechcący zbacza do kuźni. — Pochwalony! — woła do kowala, stojąc za progiem. — Pochwalony! — odpowiada kowal. — A jak tam w polu? — Niczego — mówi sołtys. — A jak u was, w kuźni? — Niczego, mówi kowal. — Chwała Bogu, żeście choć aby raz wyleźli z chałupy. — A tak — odpowiada sołtys. — Takem się ci zgadał w kancelarji, że muszę choć odrobinę zęby popłókać. Może pójdziecie i wy od tego kurzu? — Ma się rozumieć, że pójdę, przecie zdrowie jest najpierwsze — odpowiedział kowal, i nie zdejmując fartucha, szedł wraz z sołtysem do karczmy. A kiedy już raz wyszedł, mogli chłopcy na pewno gasić ognisko. Żeby robota była najpilniejsza, żeby się walił świat, ani majster, ani sołtys przed wieczorem nie wyszli z karczmy, chyba że sołtysowi narzuciła się jaka urzędowa czynność. Dopiero późno w nocy wracali do domu. Zwykle sołtys wiódł kowala pod rękę, a ten dźwigał butelkę „płókania” na jutro. Na drugi dzień sołtys był zupełnie trzeźwy i gospodarował aż do nowego zarobku na urzędzie, ale kowal wciąż zaglądał do przyniesionej butelki, dopóki się dno nie pokazało, i tym sposobem od jednego zamachu wypoczywał przez dwa dni. Już półtora roku nadymał Antek miechy w kuźni, nie robiąc zdaje się nic więcej, i półtora roku majster z sołtysem regularnie płókali zęby pod sosnową wiechą. Aż raz zdarzył się wypadek. Kiedy sołtys z kowalem siedzieli w karczmie, nagle, po pierwszym półkwaterku, dano znać, że ktoś tam powiesił się — i gwałtem wyciągnięto sołtysa z za stołu. Kowal, nie mając odpowiedniego towarzystwa, musiał zaprzestać płókania, ale kupił niezbędną butelkę i powoli wracał z nią ku domowi. Tymczasem do kuźni przyszedł chłop z koniem do okucia. Ujrzawszy go, terminatorowie zawołali: — Niema majstra, dziś robi z sołtysem płókanie! — A z was to żaden nie potrafi szkapy okuć? — spytał markotnie gospodarz. — Kto tam potrafi! — odparł najstarszy terminator. — Ja wam okuję! — odezwał się nagle Antek. Tonący chwyta się brzytwy, więc i chłop zgodził się na propozycję Antka, choć niewiele mu ufał, a jeszcze inni terminatorowie wyśmiewali go i wymyślali. — Widzisz go, niedorostka! — mówił najstarszy. — Jak żyje, nie trzymał młota w garści, tylko dymał i węgli dokładał, a dziś porywa się na kucie koni!… Widać jednak, że Antek miewał młot w garści, bo zawinąwszy się, w niedługim nawet czasie odkuł kilka gwoździ i podkowę. Wprawdzie podkowa była za wielka i niezbyt foremna, ale swoją drogą terminatorowie pootwierali gęby. Właśnie, przyszedł na tę chwilę i majster. Opowiedziano mu, co się stało, pokazano podkowę i gwoździe. Kowal obejrzał i aż przetarł krwią nabiegłe oczy. — A ty gdzieś się tego nauczył, złodzieju? — zapytał Antka. — A w kuźni — odparł chłopiec, zadowolony z komplementu. — Jak pan majster poszedł na płókanie, a oni rozbiegli się, to ja wykuwałem różne rzeczy z ołowiu, albo i żelaza. Majster tak był zmieszany, że nawet zapomniał bić Antka za psucie materjałów i narzędzi. Aż poszedł na radę do żony, skutkiem czego chłopca wydalono z kuźni i przeznaczono do gospodarstwa. — Za mądryś ty, kochanku! — mówił mu kowal. — Nauczyłbyś się fachu we trzy lata i później byś uciekł. A przecież matka oddała mi cię na sześć lat — do służby. Pół roku jeszcze był Antek u kowala. Kopał w ogrodzie, pełł, rąbał drzewo, kołysał dzieci, ale już nie przestąpił progu kuźni. Pod tym względem wszyscy go rzetelnie pilnowali: i majster, i majstrowa, i chłopcy. Nawet własna matka Antkowa i kum Andrzej, choć wiedzieli o dekrecie kowalskim, nic przeciw niemu nie mówili. Według umowy i obyczaju, chłopiec dopiero po sześciu latach miał prawo jako tako fuszerować kowalstwo. A że był dziwnie bystry i nie uczony przez nikogo nauczył się kowalstwa sam, w ciągu roku, więc tem gorzej dla niego! Swoją drogą Antkowi uprzykrzył się taki tryb życia. — Mam ja tu kopać i drwa rąbać, więc wolę to samo robić u matki! Tak sobie myślał przez tydzień, przez miesiąc. Wahał się. Ale w końcu — uciekł od kowala i wrócił do domu. Te jednak parę lat wyszły mu na dobre. Chłopak wyrósł, zmężniał, poznał trochę więcej rzemieślniczych narzędzi. Teraz, siedząc w domu, pomagał czasem przy gospodarstwie, ale przeważnie robił swoje maszyny i rzeźbił figury. Tylko już prócz kozika miał dłótko, pilnik i świderek i władał niemi tak biegle, że niektóre z jego wyrobów począł nawet kupować Mordko szynkarz. Na co? Antek o tem nie wiedział, chociaż jego wiatraki, chaty, sztuczne skrzynki, święci i rzeźbione fajki rozchodziły się po całej okolicy. Dziwiono się talentowi nieznanego samouka, niezgorzej nawet płacono za wyroby Mordce, ale o chłopca nikt nie pytał, a tembardziej nikt nie myślał o podaniu mu pomocnej ręki. Alboż kto pielęgnuje polne kwiaty, dzikie gruszki i wiśnie, choć niby wiadomo, że przy staraniu i z nich byłby większy pożytek?… Tymczasem chłopiec podrastał, a dziewuchy i kobiety wiejskie coraz milej na niego spoglądały i coraz częściej mówiły między sobą: — Ładny bestja, bo ładny! Rzeczywiście Antek był ładny. Był dobrze zbudowany, w sobie zręczny i prosto się trzymał, nie tak jak chłopi, którym ramiona zwieszają się, a nogi ledwie posuwają się od ciężkiej pracy. Twarz także miał nie taką, jak inni, ale rysy bardzo regularne, cerę świeżą, wyraz rozumny. Miał też jasne kędzierzawe włosy, ciemnawe brwi i ciemno-szafirowe oczy, marzące. Mężczyźni dziwili się jego sile i sarkali na to, że próżnował. Ale kobiety wolały mu patrzeć w oczy. — Jak on bestja spoglądnie na człowieka, – mówiła jedna z bab – to aż cię mrowie przechodzi. Taki jeszcze młodziak, a już patrzy na cię jak dorosły szlachcic!… — Bo to prawda! — zaprzeczała druga. — On patrzy zwyczajnie jak niedorostek, ino ma taką słodkość w ślipiach, że aż cię rozbiera. Ja się na tem znam!… — Chyba ja się lepiej znam — odparła pierwsza. — Przeciem służyła we dworze… A gdy się kobiety spierały tak o patrzenie Antkowe, on tymczasem na nie nie patrzał wcale. U niego więcej jeszcze znaczył dobry pilnik, aniżeli najładniejsza kobieta. W tym czasie wójt, stary wdowiec, który już córkę z pierwszego małżeństwa wydał za mąż i miał jeszcze w domu kilkoro małych dzieci z drugiego małżeństwa, ożenił się trzeci raz. A jako zwykle łysi miewają szczęście, więc wynalazł sobie za Wisłą żonkę młodą, piękną i bogatą. Kiedy para ta stanęła przed ołtarzem, ludzie poczęli się śmiać; a i sam ksiądz trochę pokiwał głową, że tak nie pasowali do siebie. Wójt trząsł się, jak dziad, który ze szpitala wyjdzie, i dlatego tylko był mało siwy, że miał głowę łysą jak dynia. Wójtowa była jak iskra. Czysta Cyganka, z wiśniowymi ustami, nieco odchylonemi, i z oczyma czarnymi, w których niby ogień paliła się jej młodość. Po weselu, dom wójta, zwykle cichy, bardzo się ożywił, bo raz w raz przybywali goście. To strażnik, który częstsze miewał niż zwykle interesa do gminy; to pisarz, który, znać, nie dosyć nacieszywszy się wójtem w kancelarji, jeszcze go w domu odwiedzał; to znów strzelcy rządowi, których dotąd we wsi niebardzo kiedy widywano. Nawet sam profesor, odebrawszy miesięczną pensję, cisnął w kąt stary kożuch i ubrał się – jak magnat, tak, że niejeden wiejski człowiek począł go tytułować: wielmożnym dziedzicem. I wszyscy owi strażnicy, strzelcy, pisarze i nauczyciele ciągnęli do wójtowej, jak szczury do młyna. Ledwie jeden wszedł do izby, już drugi wystawał za płotem, trzeci sunął z końca wsi, a czwarty kręcił się koło wójta. Jejmość rada była wszystkim, śmiała się, karmiła, poiła gości. Ale też czasem wytargała którego za włosy, a nawet i wybiła, bo humor u niej łatwo się zmieniał. Nareszcie, po półrocznym weselu, zaczęło być trochę spokojniej. Jedni goście znudzili się, drugich wójtowa przepędziła, i tylko podstarzały profesor, sam licho jedząc i morząc głodem swoją gospodynię, za każdą pensją miesięczną kupował sobie jakiś figlas do ubrania i siadywał u wójtowej na progu (bo go z izby wyganiano) albo klął i wzdychał pomiędzy opłotkami. Jednej niedzieli poszedł Antek na sumę, jak zwykle, z matką i bratem. W kościele było już ciasno, ale dla nich znalazło się jeszcze trochę miejsca. Matka uklękła między kobietami na prawo, Antek z Wojtkiem między chłopami na lewo, i każdy modlił się, jak umiał. Naprzód do Świętego w wielkim ołtarzu, potem do Świętego, co stoi wyżej nad tamtym, potem do Świętych w ołtarzach bocznych. Modlił się za ojca, którego przytłukło drzewo, i za siostrę, której za prędko choroba w piecu wyszła, i za to, ażeby Pan Bóg miłosierny i Jego Święci ze wszystkich ołtarzów dali mu szczęście w życiu, jeżeli taka będzie ich wola. Wtem, gdy Antek już czwarty raz z kolei powtarza swoje pacierze, uczuł nagle, że ktoś udeptał go w nogę i ciężko oparł mu się na ramieniu. Podniósł głowę. Przeciskając się pomiędzy ciżbą ludu, stała nad nim wójtowa, na twarzy smagła, zaczerwieniona, zadyszana z pośpiechu. Ubierała się jak chłopka, a z pod chustki, spadającej z ramion, widać było koszulę z cieniutkiego płótna i sznury paciorków z bursztynów i korali. I popatrzyli sobie w oczy. Ona wciąż nie zdejmowała mu ręki z ramion, a on… klęczał, patrzał na nią, jak na cudowne zjawisko, nie śmiejąc ruszyć się, aby mu nagle nie znikła. Między ludźmi poczęto szeptać. — Usuńcie się, kumie, pani wójtowa idą… Kumowie usunęli się, i wójtowa poszła dalej, aż przed wielki ołtarz. W drodze niby potknęła się i znowu spojrzała na Antka, a chłopca aż gorąco oblało od jej oczu. Potem usiadła na ławce i modliła się z książki, czasami podnosząc głowę i spoglądając na kościół. A kiedy na podniesienie zrobiło się cicho, jakby makiem zasiał, i pobożni upadli na twarze, ona złożyła książkę i znowu odwróciła się do Antka, topiąc w nim ogniste źrenice. Na jej cygańską twarz i sznur paciorków spłynął z okna snop światła, i wydała się chłopcu jako święta, wobec której ludzie milkną i rzucają się w proch. Po sumie, ludzie tłumem poszli do domów. Wójtową otoczyli pisarz, nauczyciel i gorzelnik z trzeciej wsi, i już Antek nie mógł jej zobaczyć. W chacie postawiła matka chłopakom doskonały krupnik, zabielony mlekiem, i wielkie pierogi z kaszą. Ale Antek, choć lubił to, jadł ledwie jednym zębem. Potem zabrał się, poleciał w góry, i położywszy się na najwyższym szczycie patrzył stamtąd na wójtową chatę. Ale widział tylko słomiany dach i mały niebieski dymek, wydobywający się powoli z obielonego komina. Więc zrobiło mu się tak czegoś tęskno, że schował twarz w starą sukmanę i zapłakał. Pierwszy raz w życiu uczuł wielką swoją nędzę. Chata ich była najuboższą we wsi, a pole najgorsze. Matka, choć przecie gospodyni, pracować musiała jak komornica i odziewała się prawie w łachmany. Na niego patrzano we wsi jak na straceńca, który nie wiadomo po co innym chleb zjada. A co go się nie nabili, co go się nawet psy nie nagryzły!… Jakże daleko było mu do profesora, gorzelnika, a choćby i do pisarza, którzy, ile razy chcieli, mogli wejść do wójtowskiej chaty i gadać z wójtową! Jemu zaś nie o wiele chodziło. Pragnął tylko, żeby jeszcze choć raz jeden, jedyny i ostatni raz w życiu, oparła mu kiedy wójtowa na ramieniu rękę i spojrzała w oczy tak, jak w kościele. Bo w jej spojrzeniu mignęło mu coś dziwnego, coś jak błyskawica, przy której na krótką chwilę odsłaniają się niebieskie głębokości, pełne tajemnic. Gdyby je kto dobrze obejrzał, wiedziałby wszystko, co jest na tym świecie, i byłby bogaty, jak król. Antek w kościele nie przypatrzył się dobrze temu, co mignęło w oczach wójtowej. Był nieprzygotowany, olśniony i szczęśliwą sposobność stracił. Ale gdyby ona tak jeszcze kiedy na niego chciała spojrzeć!… Marzyło mu się, że zobaczył przelatujące szczęście i strasznie do niego zatęsknił. Zbudziło się drzemiące serce i wśród boleści poczęło się — jakby przeciągać. Teraz świat wydał mu się całkiem odmienny. Dolina była za szczupła, góry za nizkie, a niebo — bodaj czy się nieopuściło, bo zamiast porywać ku sobie, zaczęło go przygniatać. Chłopiec zeszedł z góry pijany, nie wiedząc jakim sposobem znalazł się nad brzegiem Wisły i, patrząc w rzeczne wiry, czuł, że go coś pociąga ku nim. Miłość, której nawet nazwać nie umiał, spadła nań jak burza, rozniecając w duszy strach, żal, zdziwienie i — albo on wiedział co jeszcze? Odtąd co niedziela chodził do kościoła na sumę i z drżeniem serca czekał na wójtową, myśląc, że jak wtedy położy mu rękę na ramieniu i spojrzy w oczy. Ale wypadki nie powtarzają się, a zresztą uwagę wójtowej pochłaniał teraz gorzelnik, chłop młody i zdrowy, który aż z trzeciej wsi przyjeżdżał… na nabożeństwo. Wówczas Antek wpadł na osobliwy pomysł. Postanowił zrobić piękny krzyżyk i ofiarować wójtowej. Wtedy ona chyba spojrzy na niego i może uleczy z tej tęsknicy, która mu wypijała życie. Za ich wsią, na rozstajnych drogach, znajdował się dziwny krzyż. Od podstawy owijały go powoje. Nieco wyżej była drabinka, włócznia i cierniowa korona, a u szczytu, przy lewem ramieniu, wisiała jedna ręka Chrystusa, bo resztę figury ktoś ukradł — pewnie na czary. Ten to krzyż wziął Antek za model. Strugał więc, przerabiał i nanowo zaczynał swój krzyżyk, starając się, ażeby był piękny i wójtowej godny. Tymczasem na wieś spadło nieszczęście. Wisła wylała, przerwała tamę i zniszczyła przybrzeżne pola. Ludzie wiele stracili, ale najwięcej Antkowa matka. W chacie jej pokazał się nawet głód. Trzeba było iść na zarobek; chodziła więc i sama nieboga, i Wojtusia oddała na pastucha. Ale wszystko to nie wystarczało. Antek, nie chcący jąć się pracy gospodarskiej, był dla niej prawdziwym ciężarem. Widząc to, stary Andrzej począł nalegać na chłopca, ażeby poszedł w świat. — Jesteś przecie chłopak bystry, silny, zręczny do rzemiosła, więc udaj się między miejskich ludzi. Tam nauczysz się czego i jeszcze matce będziesz pomocny, a tu ostatni kęs chleba odejmujesz od gęby. Antek aż pobladł na myśl, że przyjdzie mu opuścić wieś bez zobaczenia się choć raz z wójtową. Rozumiał jednak, że inaczej być nie może, i tylko prosił, żeby mu zostawili kilka dni. Przez ten czas z podwojoną gorliwością rzeźbił swój krzyżyk i wyrzeźbił bardzo ładny, z powojem u dołu, z narzędziami męki i z ręką Pańską przy lewym ramieniu. Ale gdy skończył robotę, żadną miarą nie miał odwagi pójść do wójtowskiego mieszkania i swój dar ofiarować wójtowej. Przez ten czas matka połatała mu odzienie, pożyczyła od Mordki rubla na drogę, wystarała się o chleb i ser do kobiałki, wypłakała się. Ale Antek wciąż marudził, z dnia na dzień odwlekając swoje wyjście. Zniecierpliwiło to Andrzeja, który jednej soboty wywołał chłopca z chaty i rzekł mu surowo: — No, a kiedyż ty, chłopaku, opamiętasz się? Czy chcesz, żeby przez ciebie matka z głodu i z pracy zmarła? Przecie ona swojemi starymi rękoma nie wykarmi siebie i takiego, jak ty, draba, co próżnuje po całych dniach!… Antek schylił mu się do nóg. — Poszedłbym już, Andrzeju, ale kiedy mi strasznie żal porzucać swoich! Nie powiedział jednak, kogo mu żal najwięcej. — Oho! — zawołał Andrzej. — A cóżeś ty, dziecko przy piersi, że nie możesz się obejść bez matki? Dobry z ciebie chłopak, ani słowa, ale masz w sobie takiego niechcieja, coby cię tu do siwych włosów trzymał matce na karku. Dlatego ja ci powiem: jutro święta niedziela, wszyscy będziemy wolni i odprowadzimy cię. Więc po nabożeństwie zjesz obiad i pójdziesz. Dłużej tu z założonymi rękoma niema co siedzieć. Ty najlepiej wiesz, że mówię prawdę. Antek, upokorzony, wrócił do chaty i powiedział, że już jutro pójdzie w świat szukać roboty i nauki. Biedna kobieta, połykając łzy, poczęła szykować go do drogi. Dała mu starą kobiałkę, jedyną w chacie, i torbę parcianą. W kobiałkę włożyła trochę jadła, a w torbę pilniki, młotek, dłótka i inne narzędzia, którymi Antek od tylu lat wyrabiał swoje zabawki. Nadeszła noc. Antek legł na twardej ławie, ale zasnąć nie mógł. Uniósł głowę, patrzał na dogasające w kominie węgle, słuchał dalekiego szczekania psów, albo świerkania świerszcza w chacie, który nad nim tak wołał, jak wołają polne koniki nad opuszczonym grobem małej jego siostry, Rozalji. Wtem usłyszał jakiś szmer w rogu izby. To bezsenna matka jego pocichu szlochała… Antek ukrył głowę pod sukmanę. Słońce było wysoko, kiedy się obudził. Matka już wstała i drżącymi rękoma ustawiała garnuszki przy ogniu. Potem wszyscy razem usiedli za stół, do śniadania, i trochę podjadłszy, poszli do kościoła. Antek miał na piersiach pod sukmaną swój krzyżyk. Co chwilę przyciskał go, oglądając się niespokojnie, czy gdzie wójtowej nie widać, i myśląc z trwogą, jak też on jej swój dar doręczy? W kościele nie było wójtowej. Chłopak, klęcząc na środku, machinalnie odmawiał modlitwy, ale co mówił?… nie rozumiał. Gra organów, śpiew ludu, dźwięk dzwonków i własne cierpienie w duszy jego zlały się w jedną wielką zawieruchę. Zdawało mu się, że cały świat drży w posadach w tej chwili, kiedy on ma opuścić tę wieś, ten kościół i wszystkich, których ukochał. Ale na świecie było spokojnie, tylko w nim tak kipiał żal. Nagle organy ucichły, a ludzie pochylili głowy. Antek ocknął się, spojrzał. Jak wówczas, tak i dziś było Podniesienie, i jak wówczas, w ławce przy wielkim ołtarzu, siedziała wójtowa. Wtedy chłopiec ruszył ze swego miejsca między ciżbą ludu, zaczołgał się na kolanach aż do owej ławki i znalazł się u nóg wójtowej. Sięgnął za pazuchę i wydobył krzyżyk. Ale odbiegła go wszelka śmiałość, a głos mu zamarł tak, że jednego wyrazu nie mógł przemówić. Więc, zamiast oddać krzyżyk tej, dla której rzeźbił go przez parę miesięcy, wziął i zawiesił swoją pracę na gwoździu, wbitym w ścianę obok ławki. W tej chwili ofiarował Bogu drewniany krzyżyk, a razem z nim swoją tajemną miłość i niepewną przyszłość. Wójtowa zauważyła szmer i spojrzała na chłopca ciekawie, tak samo jak wtedy. Ale on nic nie widział, bo mu się oczy zasłoniły łzami. Po sumie matka z dziećmi wróciła do chaty. Ledwie zjedli kartoflankę i trochę klusków, ukazał się w izbie kum Andrzej i po przywitaniu rzekł: — No, chłopcze! zabieraj się! Komu w drogę, temu czas. Antek podpasał sukmanę rzemykiem, przewiesił torbę z narzędziami przez jedno ramię, a kobiałkę przez drugie. Gdy już wszyscy gotowi byli do drogi, chłopiec ukląkł, przeżegnał się, i ucałował klepisko chaty, jak podłogę kościelną. Potem matka wzięła go za jedną rękę, brat Wojtuś za drugą, i jak pana młodego do ślubu, wiedli go oboje najukochańsi na próg świata. Stary Andrzej wlókł się za nimi. — Masz tu rubla, Antku — mówiła matka wciskając chłopcu w rękę gałganek, pełen miedzianych pieniędzy. — Nie kupuj za to dziecko statków do krajania, ino schowaj se ten grosz na złe czasy, kiedy ci się jeść zachce. A jeżeli kiedy zarobisz taki pieniądz, to daj go na mszę świętą, ażeby ci Bóg błogosławił. I szli tak wolno, wąwozem pod górę, aż im wieś z oczu znikła; tylko z karczmy dolatywało ciche granie skrzypków i dudnienie bębna z dzwonkami. Wreszcie i to ucichło; znaleźli się na wyżynie. — No, wróćwa się już! — rzekł Andrzej. — A ty, chłopaku, idź wciąż drogą i pytaj się o miasto. Bo tobie nie na wsi mieszkać, ino w mieście, gdzie ludzie chętniejsi są do młotka, niż do roli. Wdowa na to odezwała się z płaczem: — Kumie Andrzeju, odprowadźmyż go choć do figury świętej, gdzieby pobłogosławić go można. A potem biadała: — Czy kto kiedy słyszał, żeby rodzona matka dziecko swoje wiodła na stracenie? Wychodzili, prawda, od nas chłopacy do wojska, ale to był mus. Nigdy przecie nie widziano, żeby kto z własnej woli opuszczał wieś, gdzie się urodził i gdzie go przyjąć powinna święta ziemia. Oj! doloż ty moja, dolo, że ja już trzecią osobę z chaty wyprowadzam, a sama jeszcze żyję na świecie!… A schowałeś, synusiu, pieniądze? — Schowałem matulu. Doszli i do figury i poczęli się żegnać. — Kumie Andrzeju, — mówiła wdowa, łkając — wyście tyle świata widzieli, wyście z bractwa, pobłogosławcież tego sierotę… a dobrze, żeby się nim Pan Bóg opiekował. Andrzej popatrzył w ziemię, przypomniał sobie modlitwę za podróżnych, zdjął czapkę i położył ją pod figurą. Potem wzniósł ręce ku niebu, a gdy wdowa i obaj jej synowie uklękli, począł mówić: — O Boże święty, Ojcze nasz, któryś naród swój wyprowadził z ziemi Egipskiej i z domu niewoli, który każdemu stworzeniu, co się rucha, dajesz pokarm, który ptaki powietrzne do ich starodawnych gniazd powracasz, Ciebie prosimy, bądź miłościw temu podróżnemu, ubogiemu i strapionemu! Opiekuj się nad nim, Boże nasz święty, w złych przygodach pocieszaj, w chorobie zdrów, w głodzie nakarm i w nieszczęściu ratuj. Bądź mu, Panie, miłościw, pośród obcych, jakoś był Tobiaszowi i Józefowi. Bądź mu Ojcem i Matką. Za przewodników daj mu Aniołów Swoich, a gdy spełni, co sobie zamierzył — do naszej wsi i do jego domu szczęśliwie go powróć. Tak się modlił chłop, w świątyni, gdzie polne zioła pachniały, śpiewały ptaki, gdzie pod nimi błyszczała w ogromnych skrętach Wisła, a nad nimi stary krzyż szeroko otwierał ramiona. Antek upadł do nóg matce, potem Andrzejowi, ucałował brata i — poszedł drogą. Ledwie uszedł kilkadziesiąt kroków, aż wdowa zawołała za nim: — Antku.… — Co, matulu??… — A jak ci tam będzie źle u obcych, wracaj do nas… Niech cię Bóg błogosławi… — Zostańcie z Bogiem! — odparł chłopak. Znowu uszedł kawał drogi, i znowu zawołała za nim smutna matka: — Antku!… Antku!… — Co, matulu? — spytał chłopiec. Głos jego już słabiej dolatywał. — A nie zapomnij o nas, synusiu! Niech cię Bóg błogosławi! — Zostańcie z Bogiem! I szedł, szedł, szedł, jak ów chłopak, co wybrał się po cyrograf, wystawiony na własną duszę. Wreszcie za wzgórkiem znikł. Na polu rozlegał się jęk zbolałej matki. Ku wieczorowi niebo zaciągnęło się chmurami i spadł drobny deszcz. Ale że chmury nie były gęste, więc przedarły się przez nie blaski zachodzącego słońca. Zdawało się, że nad szarem polem i nad grzązką gliniastą drogą unosi się złote sklepienie, powleczone żałobną krepą. Po tem polu szarem i cichem, bez drzew, po drodze grzązkiej, posuwał się zwolna strudzony chłopiec, w siwej sukmance, z kobiałką i torbą na plecach. Zdawało się, że wśród głębokiego milczenia krople deszczu nucą tęskną melodję znanej pieśni: Przez dolinę, przez pole, Idzie sobie pacholę, Idzie sobie i śpiéwa, Wiatr mu z deszczem przygrywa! · · · · · · · · · · · · · · · Może spotkacie kiedy wiejskiego chłopca, który szuka zarobku i takiej nauki, jakiej między swoimi nie mógł znaleźć. W jego oczach zobaczycie jakby odblask nieba, które przegląda się w powierzchni spokojnych wód; w jego myślach poznacie naiwną prostotę, a w sercu tajemną i prawie nieświadomą miłość. Wówczas podajcie rękę pomocy temu dziecku. Będzie to nasz mały brat, Antek, któremu w rodzinnej wsi stało się już za ciasno, więc wyszedł w świat, oddając się w opiekę Bogu i dobrym ludziom. Bolesław Prus.
Treść zapytania godz. 17:27 Lublin, Lubelskie Wyjaśnienie sytuacji KOLEGA NA SIEBIE ZAPISAŁ DZIECKO COŚ GO TKNĘŁO ZROBIŁ BADANIA DNA WZIĄŁ CZAPKĘ DZIECKA I WYMAZ ZE SWOJEJ ŚLINY JAK SIĘ OKAZAŁO NIE JEST OJCEM ZAPISAŁ NA SIEBIE DZIECKO MA ZASĄDZONE ALIMENTY 350 ZŁ CO W TEJ SYTUACJI MA ZROBIĆ ZGŁOSIĆ SIĘ DO PROKURATURY O WZNIESIENIE ALIMENTÓW I ZAPRZECZENIE OJCOSTWA ? Chcę dodać odpowiedź! Jeśli jesteś prawnikiem Zaloguj się by odpowiedzieć temu klientowi Jeśli Ty zadałeś to pytanie, możesz kontynuować kontakt z tym prawnikiem poprzez e-mail, który od nas otrzymałeś. Dodaj odpowiedź
Czas i miejsce akcji Miejscem akcji jest rodzinna wieś Antka, w której przyszedł na świat i dorastał. Miejscowość nie została nazwana, czytelnik jednak wie, że znajduje się ona nad Wisłą. Czasem akcji jest wiek XIX. Geneza „Antek” to nowela napisana przez Bolesława Prusa, która została opublikowana pod koniec XIX wieku. Motywy W utworze znaleźć można szereg motywów, których użycie pozwala na lepsze i bardziej pełne zilustrowanie problemu, który stanowi temat utworu. Jednym z ważnych motywów jest motyw ciekawości, która to stanowiła inspirację do podjęcia działań przez Antka. Istotnym jest także przedstawienie zmiany życia oraz roli, którą niosła wiedza. Idea, która pojawiał się w głowie chłopca miała wpływ na całe jego losy. Związany z tym jest motyw twórczości. Można także dopatrzeć się w postaci chłopca osoby artysty nierozumianego. Podczas gdy jego otoczenie zajmuje się ciężką pracą w gospodarstwie, on uważany jest za próżnującą osobę, której talent nie ma realnej wartości. Istotnym jest motyw biedy, która warunkuje losy wszystkich mieszkańców wsi. Pojawia się także motyw zabobonów, ludowych wierzeń, które w tym przypadku okazują się być tragicznymi w skutkach. Ważnym jest także motyw miłości, która staje się dodatkową inspiracją dla Antka do twórczości. Pojawiające się w utworze motywy pokazują realia życia chłopca i sytuację utalentowanego dziecka, które nie jest rozumiane przez otoczenie. Użycie motywu wsi jest w tym kontekście bardzo wymowne i ukazuje ją jako miejsce, które nie jest idyllicznym. Problematyka Opowieść o losach Antka to nowela, która przestawia chłopca niezwykłego, wyróżniającego się na tle społeczności, w której żyje. Jest to nowela, która pokazuje także biedę z innej perspektywy. Bieda zdaje się rodzić myślenie czysto praktyczne, a osoba, która nie podziela tego pojmowania świata, jest po prostu nierozumiana. Ciekawie i zgodnie z założeniami pozytywizmu został przedstawiony obraz wsi. To nie tylko miejsce biedne, ale i takie, gdzie widoczny jest brak edukacji, a także specyficzna mentalność, która sprawia, że Antek nie mógł się rozwinąć nawet podczas pracy u kowala. Ważnym jest także przedstawienie wiejskiej zabobonności oraz wiary w różnorakie przesądy, która może mieć złe skutki. Taki obraz wsi wydaje się być idealną ilustracją dla nawoływania o pracy u podstaw czy pracy organicznej. Warto zauważyć, że historia Antka zdaje się mieć otwarte zakończenie. Chłopiec wyrusza, opuszczając wieś, w której nie ma dla niego miejsca. Utwór pokazuje, jak wiele działań jest tam niezbędnych. Charakterystyka Antka Antek, to młody chłopiec, który zamieszkuje małą wieś nad Wisłą. Jego rodzina jest uboga, a on sam posiada spory talent. Od kiedy odbywa podróż w celu dowiedzenia się, czym jest wiatrak, owładnięty jest myślą zostania konstruktorem tego typu urządzeń. Antek pragnie podjąć naukę, która przybliża go do tego celu. Jest on osobą nawiną, która jest nierozumiana przez otoczenie. Mimo starań nie zdobywa on poparcia rodziny, także i w szkole nie znajduje zrozumienia. Gdy okazuje się, że posiada talent i ma możliwość pobierania szybszych nauk u kowala, zostaje ukarany. Antek to także osoba uczuciowa, która swoją miłość do Wójtowej wyraża poprzez swoją twórczość. Zmuszony przez sytuację chłopiec postanawia wyruszyć w świat. Pokazuje to, że wieś jest dla niego miejscem tak bardzo nieodpowiednim, że mimo tęsknoty i lęku, zmuszony przez sytuację, opuszcza ją. Rozwiń więcej
z informacji kolejowej antek dowiedział się że